Bieszczady wpisały się w kalendarz moich dni wolnych poświęconych górskiej wędrówce od momentu, kiedy przyjechałam w nie po raz pierwszy (a było to parę ładnych lat temu). Po wielu wizytach w Bieszczadach, jesiennych i zimowych wędrówkach (w tym rozdziale) przyszedł czas odkrywać Bieszczady latem na rowerze.
MAPA TRASY
⇒
Bieszczady, są takie…
Ciągnęło mnie na połoniny usłanie zielonym dywanem. Równie często wołały doliny, których brzmienie ma dźwięk wartkiego potoku i ptasiego trelu. Ponadto szeptały lasy bukowe, by przybyć na zbocza gdzie kwitnie niedźwiedzi czosnek. Podobnie nawoływało niebo pełne gwiazd, pod którym cicho płonie ogień. Tam, gdzie vis a vis siebie Bies i Czad a Whisky i Porter to kumple merdający ogonem.
Zachciało mi się innych barw niż tylko czerwień i złoto. Postanowiłam przełamać także ton zimowej bieli. Zapragnęłam kolorów wiosny, dotyku ciepłego słońca, powiewu delikatnego wiatru i odkrywania Bieszczad na rowerze.
Dlaczego na rower w Bieszczady?
Chęciom sprzyjało jeszcze coś. Mianowicie plan rowerowych wakacji z ambicją zdobywania alpejskich przełęczy. Miesiąc przed wyjazdem do Szwajcarii postanowiliśmy w grupie kilku znajomych sprawdzić siły na zamiary. Rowerowy trening w Bieszczadach miał nam odpowiedzieć, czy oby czasem nie pokrywamy się z motyką na słońce.
Rowerowy spacer Doliną Sanu
Doliną Sanu przemierzaliśmy kiedyś, tylko że zimą i na piechotę. Ale już wtedy wiedziałam, że wrócę tu na rowerze.
Wznoszące się ku górze i opadające w dół drogi zwane stokówkami nie mogły pozostać nieodkryte. Tym bardziej, że tu turysta pospolity nie porywa się na spacer. O tropy i ślady dzikiej zwierzyny tu nie trudno, a lasy i San szumią tylko dla Ciebie.
Czas start
Ruszamy z Dwernika położonego u podnóża pasma Otrytu. To jedno z najdzikszych pasm w Bieszczadach. Otryt jest długim, prostym grzbietem o długości ok. 18 km, porośniętym lasami jodłowo-bukowymi. Dlatego brak na Otrycie punktów widokowych. Natomiast dzięki temu nie spotka się tu wielu turystów, co najwyraźniej sprzyja dzikiej zwierzynie. Po kilkunastu wizytach w Bieszczadach to właśnie w obrębie Otrytu napotkaliśmy dwukrotnie świeże tropy niedźwiedzia. Na jego południowych stokach znajdują się rezerwaty przyrody Hulskie i Krywe.
Jak cerkiew w Chmielu uszła z życiem
Mkniemy przez Chmiel, gdzie zaglądamy do zabytkowej cerkwi św. Mikołaja.
Aż trudno w to uwierzyć, ale cerkiew miała zostać spalona na potrzeby realizacji filmu Pan Wołodyjowski, gdzie planowano kręcenie scen pożaru Raszkowa. Początkowo uzyskano zgodę konserwatora zabytków w Rzeszowie na to, aby na potrzeby filmu spalić cerkiew. Decyzja ta wywołała silne protesty środowisk konserwatorskich, dzięki czemu zrezygnowano z pomysłu[1].
Dziurawe, jak szwajcarski ser
Początkowo prowadzi nas gładki asfalt, który gdzieś powoli umyka. Z każdym kilometrem więcej w ulicy więcej dziur, niż asfaltu co wymusza skupienie uwagi na tym, gdzie skierować koła, by któregoś czasem nie urwać.
Główna droga prowadzi na most nad Sanem dalej do Zatwarnicy. My w tym miejscu asfalt zmieniamy na szutrówkę, która dalej prowadzić nas będzie wzdłuż koryta rzeki, gdzie nie ma możliwości dalszego poruszania się autem. To znaczy, że jedyne auto jakim możemy mieć do czynienia, to samochód służb leśnych lub pracowników wyrębu drzewa.
Esy floresy, zjazdy podjazdy
Szutrowa droga kręci się i zawija. Wznosi się i opada. Wodzi pośród cienia drzew lub wyprowadza eksponując nasze ciała do słońca. Mój wyczyszczony napęd, jakby tchnął nowe życie w rower. Bez wysiłku pomykam do przodu zostawiając daleko za sobą naszą kilkuosobową grupę. Tylko zimowe wspomnienie niedźwiedziego tropu, hamuje mój niepohamowany zapęd. Pozwalam się dogonić jednemu koledze i z większą pewnością siebie, a mniejszą obawą przed leśnym zwierzem, pomykamy przed siebie dając się wodzić zakrętom bez tracenia prędkości przy zjazdach i cisnąć mocno na korby na pojazdach.
Wsie, których już nie ma
San wije się w dole. Gdzieś tam kiedyś toczyło się życie. Dzisiaj tylko historyczny rys i mapa przypomina o jego istnieniu.
W gęstej pianie krzewów i drzew trudno już dostrzec cokolwiek. Nie widać nawet ruin młyna, ruin mostu czy dworu nieistniejącej już wsi Krywe.
Wspinamy się wyżej do punktu widokowego na najstarszą onegdaj wieś doliny Sanu – Tworylne. W wyobraźni rysuje się obraz bojkowskiej wsi pachnącej chlebem, tętniącej życiem. Dziś pozostaje tylko zaduma nad życiem i miejscem, których już nie ma.
Takich miejsc w Bieszczadach jest wiele. Widnieją tylko na mapach. W rzeczywistości są widmem historii, życia, radości i łez. Świadectwem przemijania.
Nurt wody dla ochłody
Żwawy rytm ruchów korbą zostaje przerwany. Dziewczyna z ekipy łapie gumę. Kiedy koledzy próbują uporać się z tym nieszczęściem, reszta szuka ochłody w wodach Sanu.
Ptasie trele, szum wody i ciepłe promienie słońca. Nie trzeba niczego więcej. No może jeszcze siły na dalszą drogę. Jesteśmy w Bieszczadach i próżno oczekiwać płaskiego terenu. Każdy z inną kondycją, różnym dorobkiem przejechanych kilometrów na rowerze. Oderwani od codzienności czerpiemy radość i energię tego miejsca.
Jesteśmy uratowani! Rajskie piwo
Szutrowa droga prowadzi nas wprost do DW 894 stanowiącej odcinek Małej Pętli Bieszczadzkiej. Kierujemy się do miejscowości Rajskie położonej nad malowniczą zatoką przy ujściu Sanu do Jeziora Solińskiego. Dokręcamy do punktu widokowego skąd bierzemy odwrót ale zupełnie inną drogą.
Ciała większości z nas zmęczone są już drogą i słońcem. Nie wiemy, co przed nami. Drogę wybieramy trochę przypadkowo. Kiedy skwar żyłuje ciało na naszej rowerowej drodze pojawia się oaza. Rajski bar, w którym udaje się kupić zimne piwo!
Halo! Czy są tu jakieś niedźwiedzie?
Po tym przystanku trudno zabrać się w dalszą drogę. Rozkręcamy korby a mocne wzniesienie terenu rozrywa nasz amatorski peleton. Najmocniejsi wyrwali do przodu. Słabsi zostają w tyle a ja sama, samiusieńska wykręcająca korbą rytm zgodny z taktem dyktowanym możliwościami mojego ciała zostaję gdzieś pomiędzy. Dopóki widzę tych przede mną i tych za mną, nie odczuwam niepokoju. Kiedy jednak sylwetki jednych i drugich są już nieuchwytne, a dystans od cywilizacji się zwiększa, moja spokojna głowa zaczyna wariować. Wzrok pląsa na lewo i prawo, a głowa zastanawia się w którym momencie z okalającego nas ze wszystkich stron lasu wynurzy się niedźwiedź.
Na szczęście nic takiego nie ma miejsca. Z duszą na ramieniu dojeżdżam do chłopaków, którzy na rozstaju dróg zdecydowali się poczekać na resztę grupy.
Cisza, jak ta
Kiedy ekipa jest już w pełnym składzie rozbujana zostaje kolejna huśtawka wzniesień i obniżeń. Gdy pędzisz w dół, nie chcesz się zatrzymywać. Lecz kiedy mordujesz nogi na podjazdach, jeszcze bardziej nie możesz się doczekać zjazdu.
Kilka kilometrów jazdy przez las i nie spotykamy zupełnie nikogo. W tym samym czasie, gdzieś na połoninach gęba prawodopodobnie boli od wypowiadanego ciągle „cześć”, „dzień dobry”, „hej”. Chyba się starzeję, bo znacznie lepiej się czuję tu w tym lesie. W tej niczym niezakłóconej ciszy. Bez gwaru, chichów i przekamarzań, komu bardziej należy się tytuł górskiego wyjadacza.
A tutaj cisza, las, droga, retorty.
Zakochuję się w tym spokoju i tej ciszy. Tej części Bieszczad, nie skażonych jeszcze komercją. Tej głuszy, pachnącej zielenią i dymem wypalanego węgla drzewnego. Nie spotykamy żadnych ludzi wypału, a mimo to czuć w tym miejscu tęgie, zmęczone męskie ciało. Podczas gdy mijane retorty już nie dymią .
Niegdyś pracujący na wypałach, pracujący na wyrębie. Daleko od szosy, daleko od miasta. Skryci w bieszczadzkich lasach, nie rzadko skryci też w sobie. Samotni z wyboru, którym powoli odbiera się możliwość życia w samotni na bieszczadzkim bezdrożu.
Krywe. Nie tylko nazwa na mapie
Na lewym brzegu Sanu niby jest, choć już jej nie ma. Po wsi Krywe pozostały stare piwnice i zdziczałe owocowe drzewa, a ziemia ta widziała morze łez i nieszczęścia. Po II wojnie światowej wieś uległa całkowitemu zniszczeniu i wysiedleniu. Dzisiaj to miejsce odludne pełne ciszy i przyrody. O jej istnieniu oznajmia nam tabliczka i napotkani po 40 km rowerowej jazdy pierwsi turyści.
Nasze zmęczenie powoduje, że nie zbaczamy z drogi za oznakowaniem ścieżki historyczno-przyrodniczej Przysłup Caryński-Krywe. Dzisiaj żałuję, że odpuściliśmy. Choć dzięki temu mam kolejny powód, by znów wrócić na rower w Bieszczady.
Dobrej jakości stokówką zjeżdżamy do Zatwarnicy, skąd już wątpliwej jakości asfaltem (EDIT: styczeń 2021 dużo kilometrów nowych asfaltów m.in. zauważony na drodze z Zatwarnicy w kierunku wsi Krywe ) przez most nad Sanem, Chmiel aż do punktu stacjonowania w Dwerniku.
Górskie wędrówki w Bieszczadach
Górskie bieszczadzkie wędrówki, które zdążyłam opisać znajdziecie tutaj:
⇒ Ucieczka w Bieszczady. Połonina Caryńska. Z dala od politycznej wrzawy
⇒ Tarnica i Szeroki Wierch
⇒ Połonina Wetlińska, Chatka Puchatka i ludzie z mgły
⇒ Nieugięta Caryńska. Rzecz o trudach bycia zdobywcą
⇒ Na zakończenie bieszczadzkiej bajki Chatka Puchatka. Od Berehów na Połoninę Wetlińską
⇒ Bieszczady zimą. Otryt i Chata Socjologa
⇒ Bieszczady zimą. Połonina Wetlińska
⇒ Osamotniony szczyt. Bieszczadzki Jawornik zimą
Dzikich przygód na bieszczadzkich szlakach!
Basia.
Bardzo przyjemna trasa. Jechałem bardzo zbliżoną 2 lata temu. Szkoda, że podjechaliście na Hulskie – niesamowity widok we wszystkie strony świata. https://trassy.pl/reco/over/56/862
Będzie na kolejny wyjazd pomysł 😉