Rowerem po górach – rzekł. Z Durbaszki na Przehybę!
Oh, co mi tam? Dam radę!
Koniec z randkami na nizinach!
Góry wzywają
Trudno było ocenić, jaki kierunek będzie właściwy na pierwsze jazdy rowerem po górach. Bo niby trochę człowiek tych szlaków złaził, niby wiele z nich zna, już sobie nawet wizualizował siebie na górskim szlaku na rowerze. No ale przecież jeszcze tego w rzeczywistości nigdy nie robił.
Wybór padł na Beskid Sądecki. Nie wytłumaczę Wam dlaczego akurat tak. Może dlatego, że szlaki Beskidu Sądeckiego są mi najbardziej znane i po prostu wydały się dobre na pierwszą górską przygodę z rowerem. Poza szlakami pieszymi na najwyższe szczyty prowadzą drogi dojazdowe. Wspinasz się tu na grzbiet któregoś z pasm i możesz podążać wiele kilometrów przed siebie, nie tracąc już wysokości. Roztaczają się stąd także wspaniałe widoki. Ale te we wszystkich górach są piękne i wyjątkowe.
Tak więc decyzją dwuosobowego jury to Beskid Sądecki został gospodarzem górskich rozgrywek rowerowych i pierwszych wycieczek rowerem po górach.
MAPA TRASY
Rowerem po górach. Na przystawkę Pieniny
Podjazd na Durbaszkę
Przeskok w Beskid Sądecki
Zmysły jeszcze nie nasycone widokami, a prowadzący nakazuje zjazd w dół. Nie wiem, czy jest to dobrze zaplanowana trasa, czy wybór na chybił trafił. Zjeżdżamy.
W dół prowadzi nas droga, której gliniaste podłoże w zacienionych miejscach jest zmrożone, w nasłonecznionych zaś rozmiękłe. Ciągnista maź lepi się do opon, butów i wszystkiego z czym ma kontakt. Nie ułatwiają sprawy wyżłobione w drodze koleiny i zakręty.
Gdy zdaje się, że już mamy za sobą najtrudniejsze, to chyba nie. Bo właśnie zmienia nam się nawierzchnia na taką z luźnymi kamieniami i bystrze meandrująca między nimi wodą.
Takie warunki to ja owszem lubię ale nie mam wystarczających umiejętności poruszania się w nich. Dlatego trochę jadę, trochę sprowadzam aż do zabudowań osiedla Na Potoku przy Potoku Jarmuta.
Przeskakujemy na druga stronę Potoku Grajcarka oddzielającego Pieniny od Beskidu Sądeckiego i ulicą Sopotnicką zaczynamy ponownie wspinać się w górę.
Podjazd na Przehybę
Sopotnicki Potok szumi i wtóruje. Ze skalnego stopnia toczy się woda tworząc na Potoku Wodpospad Zaskalnik. Wkrótce asfalt zamienia się w szuter i rozpoczynamy mozolny podjazd na Przehybę.
Jest całkiem przyjemnie, chociaż nachylenie nie odpuszcza nawet na chwilę. Nie trzyma tu stały procent nachylenia ale o wypłaszczeniu nie ma mowy. Cały czas pniemy się w górę.
Na wysokości ok 1000 m n.p.m. nasza droga łączy się z pieszym niebieskim, a potem również zielonym szlakiem na Przehybę. Teraz już grzbietem, bez znacznych zmian wysokości, jazda staje się mniej wymagająca. Na horyzoncie widać już nadajnik na Przehybie.
Tu już nie jesteśmy sami. Szlak dzielimy z pieszymi turystami uznając ich pierwszeństwo.
Jako, że na całej trasie tego dnia mijaliśmy się tylko z jednym rowerzystą, zaskakuje nas ich ilość na Przehybie. Pod schroniskiem całe grupy rowerzystów. Pod każdą ścianą schroniska rowery, w jego wnętrzu oraz na tarasie tłok.
Czuję, jak opuszczają mnie siły i koncentracja. Nie mam ochoty na rozmowy, nie mówiąc o zdjęciach. Wiem, że koniecznie muszę się posilić ciepłym daniem. Nastaje więc pauza na zupę i krótką regenerację.
Kompan tej wycieczki zaplanował zjazd zielonym szlakiem pieszym. Powrót więc zaczynamy tym samym odcinkiem, którym podjeżdżaliśmy na szczyt.
Po odejściu zielonego szlaku od niebieskiego zaczęły się kłopoty. Zielony szlak pieszy biegnie wąską ścieżką trawersującą strome zbocze Łysiny (1052m n.p.m.). Nie ma mowy o zjeździe. Tym bardziej, że dywan liści przykrywa trakt tworząc wielobarwną ślizgawkę. Nie znając topografii dalszego odcinka zielonego szlaku gdy tylko schodzimy do leśnego, szerokiego duktu, postanawiamy trzymać się drogi. Ta łączy się wkrótce z szeroką szutrówką, która biegnie doliną przy Sielskim Potoku aż do Szlachtowej.
Stąd już tylko 2 km do parkingu.
Epickich podjazdów!
Basia.
Pierwsze koty za płoty 😉 Jazda po górach rowerem (w moim przypadku trekkingiem) jest super, wszystko w swoim tempie 😉