Rowerem po górach. Z Durbaszki na Przehybę

Rowerem po górach – rzekł. Z Durbaszki na Przehybę!

Oh, co mi tam? Dam radę!

Jarałam się na ten wyjazd. Mam górski rower, to jedźmy w końcu w góry na rower! Wypowiedziałam kiedyś, a na wprowadzenie życzenia w życie, nie musiałam długo czekać. Tylko do pierwszego długiego weekendu.
Piękny dzień, piękne słońce, choć temperatura już listopadowa. Kiedy auto zostało już zaparkowane, my ubrani a rowery gotowe, byłam gotowa i ja! Przynajmniej mentalnie.
Jak to było w praktyce? Zapraszam do tekstu.


Koniec z randkami na nizinach!

Tegoroczna jesień łaskawie obeszła się z rowerzystami. Zero pluchy, żadnych wichrów, temperatury powyżej zera. Na rower szosowy jednak już trochę za zimno, a mi zaczęło czegoś brakować.
Eksplorowanie okolicznych lasów zaczęło nużyć, a roczna przyjaźń z moim XC przestała wystarczać. Poznaliśmy się wystarczająco dobrze, by zacząć oczekiwać od siebie więcej. Czas zalotów minął. Koniec z nieśmiałym obmacywaniem! Nadszedł ten moment, w którym postanowiłam używać sprzętu zgodnie z jego przeznaczeniem!
…przynajmniej w zamiarach 😉
Stąd pomysł na wycieczki rowerem po górach i rowerowe zmagania w górskim terenie.

Góry wzywają

Trudno było ocenić, jaki kierunek będzie właściwy na pierwsze jazdy rowerem po górach. Bo niby trochę człowiek tych szlaków złaził, niby wiele z nich zna, już sobie nawet wizualizował siebie na górskim szlaku na rowerze. No ale przecież jeszcze tego w rzeczywistości nigdy nie robił.

Wybór padł na Beskid Sądecki. Nie wytłumaczę Wam dlaczego akurat tak. Może dlatego, że szlaki Beskidu Sądeckiego są mi najbardziej znane i po prostu wydały się dobre na pierwszą górską przygodę z rowerem. Poza szlakami pieszymi na najwyższe szczyty prowadzą drogi dojazdowe. Wspinasz się tu na grzbiet któregoś z pasm i możesz podążać wiele kilometrów przed siebie, nie tracąc już wysokości. Roztaczają się stąd także wspaniałe widoki. Ale te we wszystkich górach są piękne i wyjątkowe.

Tak więc decyzją dwuosobowego jury to Beskid Sądecki został gospodarzem górskich rozgrywek rowerowych i pierwszych wycieczek rowerem po górach.

 

MAPA TRASY

 

Rowerem po górach. Na przystawkę Pieniny

Zanim jednak wdarliśmy się na szczyty Beskidu Sądeckiego należało zapoznać się, zaznajomić, obwąchać temat i rozkochać się w tych górskich krajobrazach. Temu miał posłużyć grzbiet Małych Pienin. Szeroki, rozciągający się na długości ok. 14 km od Przełomu Dunajca po słowacką miejscowość Jarzębina. Rozpościerają się stąd rozległe widoki na Tatry, Gorce, Beskid Sądecki, Beskid Wyspowy oraz góry na Słowacji.
Zostawiamy auto w miejscowości Jaworki (ok. 5 km za Szczawnicą) na prywatnym parkingu (15 pln opłata za cały dzień). Parking usytuowany jest tuż za wejściem na zielony szlak biegnący przez rezerwat przyrody Wąwóz Homole.

Podjazd na Durbaszkę

Zapowiada się piękny dzień. Powietrze, choć mroźne, to rozgrzewane słońcem.
Wskakujemy w rowerowe ciuchy, a potem na rowery, by rozpocząć swoje pierwsze górskie zmagania rowerowe.
Ciało się cieszy, dusza się cieszy a zadowolenie uzewnętrznia uśmiech na twarzy. Po ok. 0,5 km zjeżdżamy z asfaltu na gruntową drogę w kierunku Schroniska pod Durbaszką. Biegnie tędy niebieski szlak rowerowy.
Podjazd początkowo jest łaskawy i jedzie się całkiem przyjemnie. Wszystko zmienia się za zakrętem…

Podjazd do Schroniska pod Durbaszką

Właściwie na wstępie zostaje ugotowana a moje zapędy wnet się studzą. Serce bije, jak oszalałe a nogi? Nogi nie chcą pracować. Zatrzymuję się, schodzę z roweru, prowadzę dopóki serce nie złapie względnie wyrównanego rytmu. Gdy tylko mi się wydaje, że nie ma pochyłów, że to takie łagodne, że przecież dam radę, podejmuje próbę. Ruszam, przekręcam kilka razy korbą i łapię zadyszkę.
Głowa, głowa, głowa. Walczę w myślach. Podejmuję jeszcze walkę na rowerze. Bezskutecznie. Siada głowa i nie ma nic tylko wkurw. A przecież wkurw nie pomoże. A tu takie widoki.
Babo! Ciesz się i odblokuj łeb!

Schronisko pod Durbaszką

Doczłapuję do schroniska i rozważam zjazd w dół. Myślę… wskoczę w buty trekingowe i pójdę. Po prostu zrobię sobie wędrówkę.  Przecież uwielbiam to tak samo, jak rower. A od dzisiaj pewnie bardziej łażenie po górach niż jeżdżenie rowerem po górach.
Na szczęście w głowie pozostał ślad. Okruch wspomnień z łaziorki w blasku zachodzącego słońca grzbietem Małych Pienin i wyryty w pamięci obraz rozpościerających się stąd widoków.
Człapię więc dalej. Gdy tylko znajduję się na grzbiecie całe cierpienie odchodzi w niepamięć. Pomysł zjazdu w dół równie szybko okrywa się cieniem. Cieszę się jak dziecko. Nastrój powrócił i nie wywieszam białej flagi. Będę walczyć dalej wznosząc się jeszcze wyżej, bo na wysokość 1175 m n.p.m

Na grzbiecie Małych Pienin. Durbaszka


Przeskok w Beskid Sądecki

Zmysły jeszcze nie nasycone widokami, a prowadzący nakazuje zjazd w dół. Nie wiem, czy jest to dobrze zaplanowana trasa, czy wybór na chybił trafił. Zjeżdżamy.

W dół prowadzi nas droga, której gliniaste podłoże w zacienionych miejscach jest zmrożone, w nasłonecznionych zaś rozmiękłe. Ciągnista maź lepi się do opon, butów i wszystkiego z czym ma kontakt. Nie ułatwiają sprawy wyżłobione w drodze koleiny i zakręty.

Gdy zdaje się, że już mamy za sobą najtrudniejsze, to chyba nie. Bo właśnie zmienia nam się nawierzchnia na taką z luźnymi kamieniami i bystrze meandrująca między nimi wodą.

Takie warunki to ja owszem lubię ale nie mam wystarczających umiejętności poruszania się w nich. Dlatego trochę jadę, trochę sprowadzam aż do zabudowań osiedla Na Potoku przy Potoku Jarmuta.

Przeskakujemy na druga stronę Potoku Grajcarka oddzielającego Pieniny od Beskidu Sądeckiego i ulicą Sopotnicką zaczynamy ponownie wspinać się w górę.

Podjazd na Przehybę

Sopotnicki Potok szumi i wtóruje. Ze skalnego stopnia toczy się woda tworząc na Potoku Wodpospad Zaskalnik. Wkrótce asfalt zamienia się w szuter i rozpoczynamy mozolny podjazd na Przehybę.

Jest całkiem przyjemnie, chociaż nachylenie nie odpuszcza nawet na chwilę. Nie trzyma tu stały procent nachylenia ale o wypłaszczeniu nie ma mowy. Cały czas pniemy się w górę.

Podjazd na Przehybę

Na wysokości ok 1000 m n.p.m. nasza droga łączy się z pieszym niebieskim, a potem również zielonym szlakiem na Przehybę. Teraz już grzbietem, bez znacznych zmian wysokości, jazda staje się mniej wymagająca. Na horyzoncie widać już nadajnik na Przehybie.

Beskid Sądecki. Przehyba na horyzoncie

Tu już nie jesteśmy sami. Szlak dzielimy z pieszymi turystami uznając ich pierwszeństwo.

Jako, że na całej trasie tego dnia mijaliśmy się tylko z jednym rowerzystą, zaskakuje nas ich ilość na Przehybie. Pod schroniskiem całe grupy rowerzystów. Pod każdą ścianą schroniska rowery, w jego wnętrzu oraz na tarasie tłok.

Czuję, jak opuszczają mnie siły i koncentracja. Nie mam ochoty na rozmowy, nie mówiąc o zdjęciach. Wiem, że koniecznie muszę się posilić ciepłym daniem. Nastaje więc pauza na zupę i krótką regenerację.

Kompan tej wycieczki zaplanował zjazd zielonym szlakiem pieszym. Powrót więc zaczynamy tym samym odcinkiem, którym podjeżdżaliśmy na szczyt.

Po odejściu zielonego szlaku od niebieskiego zaczęły się kłopoty. Zielony szlak pieszy biegnie wąską ścieżką trawersującą strome zbocze Łysiny (1052m n.p.m.). Nie ma mowy o zjeździe. Tym bardziej, że dywan liści przykrywa trakt tworząc wielobarwną ślizgawkę. Nie znając topografii dalszego odcinka zielonego szlaku gdy tylko schodzimy do leśnego, szerokiego duktu, postanawiamy trzymać się drogi.  Ta łączy się wkrótce z szeroką szutrówką, która biegnie doliną przy Sielskim Potoku aż do Szlachtowej.

Stąd już tylko 2 km do parkingu.

Epickich podjazdów!

Basia.

1 Comment

  • podróże ku naturze 29 grudnia 2021 at 19:12

    Pierwsze koty za płoty 😉 Jazda po górach rowerem (w moim przypadku trekkingiem) jest super, wszystko w swoim tempie 😉

    Reply

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)