Ostatnie wakacyjne dni i świadomość zbliżającej się jesieni, skłoniły mnie do wprowadzania w moją sportową cząstkę życia biegania. Od ubiegłego jesiennego sezonu, jest to moja alternatywa dla roweru, który w słotę, ciemno i mróz zjeżdża nieco na boczny tor. Zjeżdża, ale tego roku jeszcze nie zjechał, więc w ostatnie dni lata postanowiłam połączyć te dwie aktywności w jedną całość. Szczerze mówiąc, to pomysłodawcą takiego podwójnego treningu była moja siostra, którą dotychczas wyciągnąć z domu na jakąkolwiek aktywność wymagało niezłej gimnastyki słownej. Skoro więc zapał był bardziej po jej stronie niż mojej, wstydem byłoby odmówić. Tak więc wybrałyśmy się na rower i bieganie zarazem. Nie mowa tu o wyczerpującym długodystansowym treningu, a raczej krótkiej rowerowej przejażdżce do miejsca sprzyjającego wieczornemu bieganiu i rozruchowi nóg. W nieco odwróconej kolejności do olimpijskiego triathlonu, nasz trening rozpoczęłyśmy od jazdy na rowerze. Dystans do pokonania do wybranej tego dnia trasy biegowej, to nieco ponad 4 km. Nogi więc nie zdążyły się nadto zmęczyć. Powiedziałabym nawet, że nie zdążyły się rozgrzać ?. Do mety pierwszego etapu trójboju dotarłyśmy. Nie będę tu pisać o wynikach czasowych, bo w naszym „trenowaniu” nie o to wszak chodzi. Meta trasy kolarskiej zaliczona. Rowery zabezpieczone, krótka rozgrzewka i rozpoczęłyśmy bieg. Oj ciężko przychodziło rozbieganie. Dwumiesięczna przerwa w joggingu dawała się we znaki. Trudno było wprowadzić ciało we właściwy rytm. Nierównomierny, ciężki oddech, drętwość mięśni, klocowatość i ciapowatość wymuszały to nasze truchtanie przerywać marszem. Niektórzy, widząc nas, pewnie zastanawiali się czy trenujemy bieganie czy raczej chód? Mimo to, nie zważywszy na brak kondycji i skostnienie ciała, ten etap triathlonu także uważam za zaliczony. I tu wynikiem czasowym nie będę się chwalić, ale powiem że 3 km pękło poniżej 20 minut. To całkiem nieźle jak na mój pierwszy trening po kilkunastotygodniowej przerwie, no i dziewiczy trening mojej siostry. Złapałyśmy w każdym razie bakcyla, planując wyjście na kolejną przebieżkę. Teraz pewnie się zastanawiacie co z trzecią rywalizacją, będącą nieodłączną kombinacją triathlonu – pływaniem. I tu tkwi cały tytułowy żart. Mogłabym przykoloryzować i napisać, jak to ściągnęłyśmy nasze biegowe stroje, i w świetle księżyca, który akurat lśnił w pełni, wskoczyły najpierw w pianki a potem do wody, robiąc kraulem co najmniej jedno okrążenie zalewu. Jako dowód załączyłabym mapę treningu. I to właśnie ta mapa była inspiracją na treść tego posta, a wygląda ona tak
Ale ściemy i fikcji u mnie nie ma! Satelita widać nie nadążała z rejestracją mojego „super sprinterskiego” biegu i w efekcie nakreśliła taki jego ślad ? Nie byłabym jednak do końca uczciwa, pisząc o triathlonie, gdyby pływania nie było w ogóle. Owszem było! Tyle, że rywalami tej części zawodów były… bobry! Nie jeden, nie dwa ale kilka bobrów w różnych częściach stawu było właśnie w swoim żywiole. I żartem to nie jest. Jeden nawet wyszedł na ląd i próbował się z nami ścigać ?
Takie oto kombinacje 🙂
No Comments