Nižný Komárnik – niecodzienna codzienność na Nowy Rok

Nižný Komárnik to mała słowacka wieś położona zaledwie 5 km od przejścia granicznego w Barwinku. Wieś, jak wieś. Kilkanaście, może kilkadziesiąt domów, marnie wyposażony sklep, kościół, cmentarz i właściwie to wszystko. Tyle, że ta wioska nie taka znowu zwyczajna. O tym przekonałam się w noworoczny dzień, kiedy po sylwestrowej nocy wybraliśmy się na krótką okolico-poznawczą przechadzkę.
O ile drogą krajową biegnącą w granicach Nižnego Komarnika, będącą przedłużeniem polskiej DK 19 niejednokrotnie miałam okazję jechać, o tyle wieś z jej mieszkańcami, zabudowaniami, życiem pozostawała gdzieś ukryta. Teraz już wiem, że tam w dole pośród krańcowych partii pagórków Beskidu Niskiego, w dolinie potoku Ladomirka,  na starym szlaku handlowym z Węgier do Polski. To właśnie tam, poniżej trasy europejskiej E371, schowana pośród okalających ją wzgórz, Nižny Komarnik żyje swoją codziennością. Na wzgórzu, ponad zabudowaniami dumnie stoi cerkiew. To ona, jaśniejąca ponad wsią w świetle reflektorów, wyznaczała nam drogę, kiedy po ciemnej nocy zmierzaliśmy tu po raz pierwszy na sylwestrową noc. Naszą uwagę przykuła już wówczas, choć nie na długo bo zaraz po naszym przybyciu, wszystkie światła  zgasły i wioskę pokryła ciemność. Jak się później dowiedzieliśmy to nie był sylwestrowy żart, a codzienna praktyka. Stojąca na wzgórzu ponad wsią cerkiew z 1938r. pod wezwaniem Opieki Bogurodzicy to rodzynek niebanalny. Ponoć to jedyna drewniana cerkiewka na Słowacji wybudowana w tak zwanym stylu narodowym. Ale po kolei…

Noworocznym porankiem czyli popołudniem
Oj ciężko było się zebrać po Sylwestrowej Nocy do wystawienia nosa za drzwi ciepłego mieszkania. Tym bardziej, że mróz trzymał i termometr wskazywał grubo poniżej 10 kresek od zera. Ale bezchmurne niebo i promieniejące słońce kusiło do wyjścia na spacer i przewietrzenia zmęczonych szaloną nocą głów. Co prawda nie można nazwać naszej pięcioosobowej plus pies ekipy rannymi ptaszkami, ale też nie można nam przypisać lenistwa. Idziemy na spacer. Nie wiemy gdzie, nie wiemy na jak długo, nie wiemy jaką drogą. To wie tylko (a może też nie wie i scenariusz przechadzki będzie wielką improwizacją rozgrywającą  się tu i teraz) gospodarz całej imprezy, nasz słowacki kamrat.
Tyłami podwórka, przez promieniejący w smugach słońca sad, gdzie na gałęziach drzew skrzy się mroźna szadź, idziemy pod górę. Kiedy odwracam głowę już jestem zachwycona tym miejscem. Na wzgórzu po przeciwnej stronie wyłania się nieśmiało spośród brzóz drewniana cerkiew.

W oddali na wzgórzu cerkiew pw. Ochrony Bogurodzicy

W oddali na wzgórzu cerkiew pw. Opieki Bogurodzicy

– Cerkiew zostawimy sobie na koniec – oznajmia Janek. Teraz idziemy poznawać codzienną naturę Nižnego Komarnika, przez krzaki nad wodę 🙂
Zanim jednak dotrzemy nad wodę docieramy na polanę, na której dumnie prezentują się pamiątki wojny.
To działo to jedno z wielu militarnych reliktów wojny w okolicy, przypominających o stoczonych na tych terenach krwawych bitwach.

Nizny Komarnik okiem z działka

Nizny Komarnik okiem z działka

i bez działka

i bez działka

Idziemy tam w krzaki ;P

Spacerujemy dalej bezdrożami, po nasłonecznionych polanach niewielkich  stoków. Słońce dodaje nam energii i pozytywnych emocji.
Pośród krzewów i drzew zmierzamy do niewielkiego zalewu, ale najpierw musimy pokonać wody płynącego z gór potoczku. Ten nie był trudny do pokonania, ale jego wody w dole przybrały (a może wpłynęły do kolejnych wód) i z takim nie byłoby już tak hop siup.
Kiedy inni poszli leśną ścieżką w górę, ja zlazłam w dół, by co nieco pofocić.

Wzdłuż potoczku dotarliśmy do zamarzniętych brzegów jeziorka. Po figlach i zabawach na lodzie, nie naszych a naszej czworonożnej kompanki, przyszło nam obrać punkt odwrotu. Ta sama droga to nudna sprawa. Wyjście na leśny dukt, to też nic oryginalnego. Wybraliśmy zmarznięty brzeg jeziora, naprzemiennie ze stromizną okalającego je zbocza. Jest zima, co prawda śnieg  nie zalega na tutejszych polanach, łąkach i w lasach, zwierzyna gdzieś się poukrywała, ale na pewno tu jest. Świadczą o tym na przykład takie oto ślady.
Docieramy do kładki, która ma nas przeprowadzić na druga stronę brzegu. Dla mnie samo przejście przez kładkę przyprawia o dreszcze, choć ta wygląda na dość solidną konstrukcję. Męskie grono wybiera wariant dodający nieco adrenaliny – obrzeże wcale nie takiej niskiej śluzy. Brrrrrr.
Na chwilę żegnamy się z ciepłem otulających nas promieni, przechadzając się po przeciwległych zboczach, za którymi słońce zniża się powoli ku zachodowi. Biały szron, który spowił obumarłe trawy przypomina nam, że to zima. Siarczysty mróz podszczypuje twarze.

Z tym ponurym zacienionym krajobrazem kontrastują rozświetlone przeciwległe stoki, jakby tam i tu panowały zupełnie inne pory roku. A przecież to ten sam dzień, ten sam czas, ta sama zima.

Nasz noworoczny spacerek powoli dobiega końca. Sylwetka cerkwi staje się coraz bliższa. To ostatni punkt naszej noworocznej włóczęgi. Zanim jednak zejdziemy do podnóża stoku i wejdziemy między zabudowania, to jeszcze mijamy stary wyciąg narciarski. Kiedyś miejscowość tętniąca życiem, do której zjeżdżali się tłumnie amatorzy białego szaleństwa, w tym także Polacy, dziś żyje powolutku, niemal niezauważalna.

Nieczynny już wyciąg narciarski

Nieczynny już wyciąg narciarski

Cerkiew Opieki Bogurodzicy
Z chłodu i cieni wchodzimy znowu na otwarte polany promieniejące w słońcu. W blasku światła i ciepłych barw cerkiew dumnie się prezentuje. Przy świątyni nagrobki zmarłych tworzą niewielki cmentarz. Piękne miejsce, jak na wieczne spoczywanie…
Niestety cerkiew jest zamknięta i nie obejrzymy jej wnętrza. Ale to co na zewnątrz wystarcza, by z przekonaniem polecić to miejsce jako warte odwiedzenia.

Kiedy już nacieszyliśmy oko świątynią, jak i rozpościerającym się ze wzgórza krajobrazem, grzecznie zamknęliśmy za sobą cerkiewną furtę i aleją pośród strzelistych drzew wrócili do wsi, by na ciepłych pokojach dalej świętować Nowy Rok.

Miłego wędrowania
Basia

1 Comment

  • TRK 31 stycznia 2016 at 09:19

    ?

    Reply

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)