Na zakończenie bieszczadzkiej bajki Chatka Puchatka. Od Berehów na Połoninę Wetlińską

Na zakończenie naszej krótkiej bieszczadzkiej przygody wybrałyśmy przestrzenie i krajobrazy jakie nam serwuje Połonina Wetlińska. Choć właściwie niewielką ich namiastkę, bo nasz plan założył krótką wędrówkę od Berehów (Brzegów Górnych)  do osiągnięcia jakichś 1226 m n.p.m., gdzie znajduje się najwyżej położone schronisko w Bieszczadach – Chatka Puchatka.

Kto rano wstaje…
Kiedy tego dnia budzimy się rankiem, nie mamy żadnych wątpliwości, że pogoda jest wymarzona. Promieniejące słońce wprawia mnie jednak w nieco gorszy nastrój. Zapytacie jak to? Skoro pogoda wymarzona, to czego chcieć więcej? No właśnie w takich momentach chciałoby się więcej wolnych dni, chciałoby się nie bacząc na nic pozostać w górach, by cieszyć się tą aurą wędrując pośród górskich pejzaży i bukowych lasów. Nie ma jednak rady. Pakujemy cały nasz majdan w podróżne torby i po śniadaniu szykujemy się do wyjazdu, podczas którego zaliczyć mamy jeszcze krótką pieszą pętelkę do Chatki Puchatka.

Komu w drogę…
Na szlak ruszamy przed godziną 9-tą. Całkiem pusty parking i pusta budka kasowa obok wymusza, że zostajemy wędrowcami po BPN „na gapę”. Z Brzegów Górnych prowadzi nasz Główny Szlak Beskidzki oznaczony kolorem czerwonym. Dookoła cisza. Wąską ścieżką pniemy się w górę. Z dotychczas przemierzonych szlaków ku szczytom połonin, ten tutaj najbardziej ostro się zaczyna. Cały czas ku górze, bez wypłaszczeń, bez obniżeń terenu. Tylko w górę. Ścieżka wiedzie pośród gatunków niskiej roślinności, dzięki czemu widok mamy niczym nieograniczony.

Widok z początkowego odcinka szlaku na Połoninę Caryńską

Ku Połoninie Wetlińskiej z miejscowości Brzegi Górne

Ja co rusz zatrzymuję się na zdjęcie. Mama, mimo dość dużego nachylenia terenu, śmiga do przodu jak zaprawiony piechur. Żebym tylko nie została w tyle 🙂
Niska roślinność po czasie ustępuje miejsca wysokim bukom. Złociste kolory skrzą się w słońcu, a gdzieś w oddali słychać radosne rozmowy. Po kilkudziesięciu minutach marszu napotykamy w końcu parę turystów, potem kolejnego i jeszcze jednego. I to by było na tyle. Cztery osoby na całym odcinku, aż do schroniska. Czy Wy też lubicie taki spokój na szlaku?

 Pokonujemy jeszcze jedną stromiznę, ale schodkami, na których łapiemy co rusz chwilę oddechu. Przy okazji łapię też kilka ujęć.Jeszcze tylko chwila i dotrzemy na grzbiet Połoniny Wetlińskiej. Przynajmniej tak mi się wydaję, gdy mama już pokonuje skalną przeszkodę, za którą ukrywa się coś, co na razie nie jest dostępne dla moich oczu.

Połonina Wetlińska tuż tuż…

Gdy i ja przeskakuję za skały cieszę się na widok otwartej przestrzeni i widniejącej w oddali sławetnej Chatki Puchatka. Schronisko, w którym możemy zafundować sobie nocleg w spartańskich warunkach – bez energii, wody bieżącej, z wychodkiem na zewnątrz. Ale ponoć z przepięknym wschodami i zachodami słońca (mam nadzieję kiedyś ich doświadczyć) i otwartą przestrzenią gdzie okiem nie sięgnąć.

Widoki z Połoniny Wetlińskiej

Widoki z Połoniny Wetlińskiej

Połonina Caryńska widziana z Połoniny Wetlińskiej

Połonina Caryńska widziana z Połoniny Wetlińskiej

Dopiero ze szczytu góry…
Na naszym dzisiejszym szczycie robimy sobie krótką przerwę na termosową herbatkę z zachwytem w gratisie i dalej schodzimy żółtym szlakiem przez Przełęcz Wyżnej. Jest to bardzo łatwa trasa, którą każdy może pokonać. To tzw. końska droga, dość szeroki dukt, którym dowożone jest zaopatrzenie do schroniska Chatka Puchatka. Droga w dół zajmuje nam jakieś 35 minut.
Zejście kończymy zatrzymując się na chwilę przy pomnikach. Jeden poświęcony Jerzemu Harasymowiczowi, drugi osobom zmarłym na bieszczadzkich szlakach i ratownikom GOPR.

Nikt prawie nie wie, dokąd zaprowadzi go droga…
Poza pięknymi widokami rozpościerającymi się z połonin, w nie mniejszy zachwyt wprawia nas krajobraz, który podziwiać możemy schodząc serpentynami Dużej Pętli Bieszczadzkiej do Brzegów Górnych. Szczególnie w wydaniu jesiennym.

Widok z DW 897 (Dużej Pętli Bieszczadzkiej) na odcinku Przełęcz Wyżna - Brzegi Górne

Widok z DW 897 (Dużej Pętli Bieszczadzkiej) na odcinku Przełęcz Wyżna – Brzegi Górne


Wędrówek górskich czas się skończył. Pozostało nam tylko cieszyć jeszcze oko tym co dostrzeżmy zza szyby samochodu. Dość szybko dostrzegam ruiny, których magia wymusza zatrzymanie auta. To mury starej dzwonnicy przycerkiewnej w miejscowości Terka.

Stara dzwonnica w Terce

Stara dzwonnica w Terce

Mury starej dzwonnicy przycerkiewnej w Terce

W drodze do domu , pojawił się jeszcze jeden bieszczadzki akcent. Co prawda nie zielone, ale nie mniej urokliwe złociste wzgórza nad Soliną. W akompaniamencie zachodzącego słońca jezioro Solińskie zachwyca. Zupełnie inaczej niż latem. Polańczyk, jakby był uśpionym miasteczkiem. Puste deptaki, letni zgiełk i hałas uszedł gdzieś w dal. Pozostały tylko wzgórza, tafla jeziora i złociste słońce.

Polańczyk, j. Solińskie

Polańczyk, j. Solińskie

j. Solińskie

j. Solińskie

Jezioro Solińskie znane jest przede wszystkim z racji wzniesionej tutaj najwyższej zapory w Polsce. Liczne ośrodki rekreacyjne powstałe na brzegach jeziora, wysokość tamy i rozpościerający się z niej widok  przyciągają rzesze turystów. Tama stanowi zaś dla nich swego rodzaju deptak, gdzie w okresie letnim trudno znaleźć jakieś swobodne miejsce. Nieco zapomniane są natomiast położone zaledwie kilka kilometrów dalej Myczkowce z jeziorem Myczkowskim, które powstało w ramach jednego projektu Zespołu Elektrowni Wodnych Solina-Myczkowce i pełni rolę zbiornika wyrównawczego. Zapora jest znacznie mniejsza ale walory krajobrazowe, turystyczne i uzdrowiskowe nie mniej atrakcyjne.

Jezioro Myczkowskie

Jezioro Myczkowskie. Widok z zapory

Jezioro Myczkowskie. Widok z zapory

Myczkowce. widok z zapory na San

Bakcyl dżumy nigdy nie umiera
Bieszczady. Ponoć kradną serce. Podobno gdy raz Cię urzekły, to już są z Tobą na zawsze i tylko przykre okoliczności losu sprawią, że do nich nie wrócisz.  Ponoć są tylko dwie możliwości – albo łapiesz bieszczadzkiego bakcyla, albo o Bieszczadach zapomnisz.
Mój bakcyl wdarł się we mnie pięć lat temu podczas pierwszej wędrówki pośród bieszczadzkich bukowych lasów i połonin. Zżerał mnie ten mikrob od wewnątrz nie dając wyraźnych o swoim istnieniu sygnałów. Wiercił się podstępnie i mącił umysł.  Z roku na roku dawał coraz wyraźniejsze sygnały swej obecności. Rozproszył się w końcu na dobre docierając do mej głowy. Objawy? Myśli nieustające wirowały jak mantra „chcę jechać w Bieszczady, chcę jechać w Bieszczady, chcę jechać w Bieszczady…” Diagnoza? Trudno ją było postawić. Apogeum rozwoju zarazek osiągnął tej jesieni. Żadna siła nie mogła już zwalczyć  wirusa. Jedynym lekarstwem, a może tylko pomocą w postawieniu diagnozy, był wyjazd. Albo zniszczę zaraza, albo się wyleczę w myśl zasady „czym się strułeś, tym się lecz”.
Czy terapia wyjazdowa pomogła? Wykrzyczę TAK! Odtrutka to jednak nie była. Za to diagnozę można śmiało postawić. Ten mikrob zaszczepił we mnie nową pasję. Moja nowa pasja – góry.

Bo człowiek bez pas­ji nudzi swoją duszę. 

Miłego wędrowania – Basia

4 komentarze

  • Poboczem Drogi 30 grudnia 2015 at 09:58

    Ha! Choroba jest niestety nieuleczalna. Teraz musisz dożywotnio aplikować leki, przynajmniej kilka razy w roku 🙂 Pozdrawiam!

    Reply
    • rowerowykraj 30 grudnia 2015 at 18:21

      Nie pozostaje mi nic innego, jak stosować się do zaleceń ?

      Reply
  • dw 2 stycznia 2016 at 14:52

    Piękne widoki i pozazdrościć pobytu. Również kocham góry i doskonale wiem co czujesz opuszczają je. Pozdrawiam 🙂

    Reply
    • rowerowykraj 3 stycznia 2016 at 17:08

      Bo w górach jest to „coś” co sprawia, że chce się w nie wracać ?

      Reply

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)