72 lata temu został wyzwolony niemiecki obóz koncentracyjny Mauthausen – Gusen. Podczas rowerowej wyprawy wzdłuż Dunaju w roku 2016 odwiedziliśmy Miejsce Pamięci Mauthausen. I choć samo miejsce wzbudziło w nas wiele emocji, a rys historii wdarł się głęboko w myśli, to najbardziej w pamięci zapadło jedno spotkanie. Właśnie tam, na terenie byłego obozu koncentracyjnego Mauthausen, spotkaliśmy ocalonego świadka historii. Polaka, więzionego ponad dwa lata w Gusen. Kim był ów człowiek i jak do spotkania doszło? To znajdziecie poniżej.
Jest 4 sierpnia 2016. Rozpoczynamy kolejny dzień naszej wyprawy wzdłuż Dunaju. Tyle, że tym razem nie trzymamy się ściśle koryta rzeki, a jedną z nitek odbiegających od głównego traktu naddunajskiego szlaku jedziemy do Mauthausen.
Jeszcze poprzedniego wieczora poddawaliśmy w wątpliwość, czy widniejąca na mapie nazwa Mauthausen i Gusen są tymi, które obiły się o uszy na lekcjach historii. A może to wcale nie lekcje i szkoła, tylko własne dociekanie prawdy wyryło gdzieś w pamięci ich brzmienie, utożsamiające je z II wojną światową?
Niemiecki obóz koncentracyjny Mauthausen – Gusen
No właśnie, to tylko echo brzmiące gdzieś w pamięci dlatego upewniamy się jeszcze wieczorem, że myśli podążają właściwym śladem. Tak. Oznaczone na mapie Mauthausen i Gusen to dawne obozy śmierci. Łagodniej określane są mianem obozów pracy ale nawet jeśli przekroczycie bramę Mauthausen z takim przekonaniem, to przy wyjściu katorżnicza praca odejdzie w zapomnienie, a przed oczyma będzie rysowało się cierpienie i śmierć. I żadnym wysiłkiem było pokonanie górskich przełęczy dzielących Czechy i Austrię, niczym było pokonanie setek podjazdów, błahe okazały się niedogodności pogodowe, a wypocony dopiero co podjazd szybko uszedł w zapomnienie mierząc się z cierpieniem tych, którzy spędzili choćby tylko dzień w jednym z obozów KL Mauthausen – Gusen*.
*-Konzentrationslager Mauthausen i KL Gusen zostały połączone w 1940r. wspólną administracją i kierownictwem.
KL Mauthausen (obecnie Miejsce Pamięci Mauthausen) – to niemiecki obóz koncentracyjny usytuowany w miejscowości Mauthausen, około 20 km od Linzu w Austrii. Został założony po wcieleniu Austrii do Niemiec i stał się miejscem kaźni dziesiątek tysięcy ludzkich istnień, w tym także Polaków. Obóz istniał od sierpnia 1938 do 5 maja 1945, a jego mury stanowią dzisiaj tło historii i świadectwo martyrologii.
O Mauthausen się mówi, Mauthausen się zwiedza. W Mauthausen znajdziemy niejeden obelisk, pomnik, mury, budynki i muzeum upamiętniające ofiary wojny.
Nieco inna historia rysuje się wokół Gusen. A jak świadczą wszelakie spisane przez więźniów wspomnienia, jak mówi historia, to właśnie Gusen było obozem pewnej śmierci. To w Gusen największych zbrodniarzy i zwyrodnialców mianowano kapo. W Gusen nie dawali rady przeżyć Ci, którzy trafili tu z Auschwitz.
Podobóz Gusen, który zaczął funkcjonować w 1940 szybko się rozrastał i do 1945 działały już trzy jego podobozy. Kierowano tam m.in. aresztowanych w ramach niemieckiego planu eliminacji polskiej inteligencji z okupowanych terytoriów Rzeczpospolitej. Więźniowie pracowali w morderczych warunkach w kamieniołomie oraz przemyśle zbrojeniowym. Śmierć zabierała ludzi z wycieńczenia, a także z systemu terroru panującego wewnątrz obozu. Złe warunki bytowe, choroby, epidemie zabierały każdego dnia dziesiątki jeśli nie setki istnień ludzkich. Choć tak naprawdę trudno wierzyć, by życie za murami Mauthausen-Gusen w czasie okupacji zachowało cokolwiek z człowieczeństwa. Dla nazistowskiego systemu każde istnienie stanowiło tylko numer. Ciąg liczb, który w zależności od stopnia użyteczności kwalifikowano albo do pracy, albo do eksperymentów medycznych i pseudomedycznych.
Zatarte ślady istnienia
Dzisiaj po dawnych obozach w Gusen nie pozostało wiele. Znaczna część ziemi, na której w latach 40. istniały baraki, zbrojeniownia i kamieniołom przeszła w ręce prywatne. Istniejące tu dzisiaj wille z utrzymanymi w ładzie i porządku ogrodami, niczym nie przypominają tak tragicznych kart historii. I gdy nie będziecie dość uważni, nie traficie do jedynego miejsca pamięci tragicznych losów więźniów obozów Gusen. Tylko betonowy mur Memoriału zostawił ślad przeszłości. Bez większych problemów traficie natomiast na teren dawnego obozu KL Mauthausen.
Obóz po wyzwoleniu
Wyzwolenie przyszło 5 maja 1945 roku. Amerykanie teren obozu przystosowali na administrację. Później armia sowiecka wykorzystywała go przez kilka miesięcy na koszary dla swoich żołnierzy. W dniu 20 czerwca 1947 roku sowieckie władze okupacyjne przekazały były obóz koncentracyjny Mauthausen rządowi Republiki Austrii pod warunkiem utworzenia na terenie obozu miejsca pamięci. Dwa lata później nastąpiło oficjalne otwarcie terenu byłego obozu jako Miejsca Pamięci Mauthausen.
Świadek historii. Eugeniusz Śliwiński
Karty historii wszystkich obozów wchodzących administracyjnie do KL Mauthausen-Gusen odsłaniają dzisiaj na terenie byłego obozu koncentracyjnego Mauthausen pomniki, fotografie, zachowane obozowe budynki, cmentarz i mury starego szpitala zaadaptowane na cele muzealne. Zanim jednak przekroczymy bramę odstawiamy nasze rowery. Z dużego dziedzińca spoglądamy w dół próżno próbując doliczyć się ilości pozostawionych tam jednośladów. Odwracamy głowy i dostrzegamy zarys Alp. Potęga i siła gór wzmaga poczucie powagi miejsca. Za chwilę przekroczymy bramę. Rezygnujemy z audioprzewodnika i zabieramy tylko mapkę. Wstęp jest bezpłatny.
Jeszcze nie wiemy, że za chwilę poznamy nie tylko martwe pomniki, zastygłe w czerni i bieli fotografie, zamarłe w cieniu wojny eksponaty lecz żywą historię. Świadectwo człowieka, któremu udało się wyrwać ze szponów obozowej śmierci.
Podchodzimy do pierwszych punktów zaznaczonych na mapie, a potem długą alejką wiodącą po obrzeżach obozu niespiesznie idziemy dalej. Pierwsze pomniki wyrastają pośród zieleni traw. Zatrzymujemy się przy każdym i szybko orientujemy się, że tak na prawdę nie mamy na to czasu. Jesteśmy na początku wiodącej nas śladami historii ścieżki a przed nami jeszcze tak wiele.
Mnogość turystów i głośne rozmowy niektórych z nich zagłuszają nieco własne myśli. W pląsie włoskiego akcentu, niemieckiego szwargotu, węgierskiego egerszeger dochodzi nas polski szept. Nieopodal, na ławce zielonego skweru, siedzi leciwy już mężczyzna. Usadzony na ławce naprzeciw inny mężczyzna prowadzi ze starszym panem rozmowę. Całości dopełnia ustawiona na tę scenę kamera i młody operator.
Nie słyszymy tego dialogu ale słyszymy polski szept proszący zwiedzających o zachowanie ciszy. Wymowny gest lądującego na ustach kobiety palca nie pozostawia wątpliwości, że gwarne rozmowy nie są pożądane. Szeptem więc i ja przywołuję moich kolegów do zniżenia tonu, co szybko wychwytuje kobieta.
– Jesteście z Polski?
–Tak. Z Polski.
–My także. Nagrywamy materiał do TVP Historia. Ten starszy Pan to mój ojciec. Eugeniusz Śliwiński. Był więźniem obozu Gusen.
I tak zaczyna się niecodzienna rozmowa i najprawdziwsza, pełna emocji lekcja historii.
To już nie jest beztroski spacer od pomnika do pomnika. Bo gdzieś pomiędzy czytaniem tablic, chwytaniem wzrokiem postumentów, zadumą nad losem więźniów, rozmawiamy z Panią Marią – córką Eugeniusza Śliwińskiego. I to od niej czerpiemy nie tylko wiedzę, ale emocje, których nie znajdziemy w przewodnikach. Historia katorżniczej pracy w kamieniołomach, widok śmierci na wyślizganych kamiennych schodach, przenikliwe zimno w barakach i niepokój związany z tym, czy wejście do łaźni nie będzie tym ostatnim.
Eugeniusz Śliwiński przeżył. Dzisiaj z innymi, którym udało się wyrwać z objęć śmierci, walczy o prawdę i ocalenie pamięci o Gusen.
Ze wspomnień Stefana Krukowskiego*:
…większość z nich [więźniów] nie była w stanie wynieść na własnych barkach głazów po sławnych 186 stopniach […], a następnie biegiem przebyć z nimi jeszcze przestrzeń mniej więcej tysiąca dwustu metrów. Powrotną drogę, po „załadunek”, odbywali przepisowym kłusem, przy czym szczególnie dawały im się we znaki „holendry”, nie trzymające się nóg drewniane chodaki. Na stopniach esesmani i kapowie poganiali, tak, ze nierzadko na skutek potknięcia się i upadku kogoś biegnącego w pierwszych szeregach, w dół toczyła się lawina ciał, nabierając coraz większego rozpędu i zbierając wciąż nowe ofiary. Dla wielu takie przejście było ostatnie. Tych, którzy mieli połamane nogi, dobijali stróże porządku, jako że człowiek ze złamaną nogą nie stanowił żadnej wartości jako środek transportu.
*źródło: http://stutthof.org
Rowerem po życie
Obozowa rzeczywistość nie pozwoliła na pisanie długich historii życia. Dla większości deportowanych do obozów koncentracyjnych było ono chwilą, jedynie oka mgnieniem, jestestwem które gasło powoli zanim ostatnia iskra straciła blask i opadły powieki.
Historie ludzkich istnień nie były na szczęście dla wszystkich takie same. Wyzwolenie przyszło 5 maja 1945. Pojawiła się nadzieja na życie.
Pragnienie życia, determinacja i siła woli, bo o fizycznej nie było mowy sprawiły, że nie wszyscy czekali na zorganizowane transporty do ojczyzny. Niektórzy zniecierpliwieni spotkaniem z bliskimi postanowili pokonać ponad tysiąc kilometrów… rowerem. Stanisław Kudliński po opuszczeniu niemieckiego obozu koncentracyjnego Mauthausen-Gusen dotarł do Poznania na rowerze. Właściwie rowerów było dwa, a kolarzy trzech, z których jeden odłączył się podążając do Rawicza. Stanisław Kudliński ze swoim towarzyszem, na rowerze darowanym im przez siostry zakonne, dotarli aż do Poznania. Stanisław Kudliński zmarł w 2010 roku, a po jego śmierci rower, którym powrócił do Polski został przekazany do izby pamięci w Mauthausen-Gusen.
Kończymy wizytę w Mauthausen. Chwilę z drogi, która w nas pozostanie na zawsze.
Dla takich chwil właśnie, nieprzewidywalnych spotkań, zaskakujących wrażeń, nieplanowanych zdarzeń, warto podróżować
Was zostawiam z filmem, który zawiera fragmenty nagrań z Eugeniuszem Śliwińskim z dnia, w którym spotkaliśmy go w Mauthausen.
KL Mauthausen-Gusen należał do najcięższych obozów III Rzeszy. Przez obóz Mauthausen-Gusen przeszło 335 000 więźniów różnej narodowości, z których – według bardzo zróżnicowanych szacunków – zmarło od 71 000 do 122 000.
Pamiętajmy.
Basia.
Rzeczywiście, takie wyprawy mają w sobie jakiś wyższy cel. Aż mnie ciarki przeszły, gdy to czytałem. Wspaniale, że trafiliście na pana Eugeniusza i jego córkę.
O tak! To niesamowite, że mieliśmy to szczęście 🙂
Warto przeczytać książkę „Pięć lat kacetu” Stanisława Grzesiuka, który przeżył w ponad 4 lata w obozach (najpierw w Dachau, potem w Mauthhausen i Gusen) – opowieść brutalna, bez zbędnego koloryzowania. Pokazuje bardzo smutny obraz zobojętnienia na masową śmierć.
Pozycja na pewno znajdzie swe miejsce w mojej biblioteczce a ja znajdę czas, kiedy trafi w moje ręce.