Jazda wzdłuż Wisły przez województwo kujawsko-pomorskie zrodziła nadzieję, że Wiślana Trasa Rowerowa będzie tym produktem w turystyce rowerowej, który przyniesie zadowolenie zapaleńcom rowerowych wojaży. I choć nie wiodą nas tu gładkie asfalty po wałach przeciwpowodziowych, czego doznać możemy na małopolskim odcinku Wiślanej Trasy Rowerowej, choć nawierzchni dróg, które nas prowadzą, czasami daleko do ideału, to szlak WTR wzdłuż Wisły przez ziemie województwa kujawsko-pomorskiego ma w sobie to wszystko, co podczas rowerowej podróży ważne, przyjemne i cenione.
Zadowoleni opuszczamy granice województwa kujawsko-pomorskiego. Choć tak naprawdę nie mamy pojęcia, kiedy to się stało. Wszak to tylko administracyjne ramy, geograficznie wyznaczone krainy, umowne podziały. Inni włodarze i zarządcy, a przyroda nadal ta sama. Niezależna, żyjąca w rytmie dyktowanym przez klimat, pory roku czy ukształtowanie terenu. Jedynym impulsem do zauważenia zmiany województwa jest zanik oznakowania szlaku. Od tej chwili Wiślaną Trasę Rowerową tworzymy sobie sami opierając się na miejscach, które chcemy odwiedzić i zobaczyć.
Kwidzyn. Zwykłe sklepy, niezwykłe spotkania
Kiedy wieczorem lokujemy się w Kwidzynie znajdujemy czas już tylko na szybkie zakupy. Mam to szczęście, że sprawa ta pozostaje działką męskiego grona. Mi przypada rola bikeguarda i zawsze zostaję strażniczką rowerów. A co robi baba z obładowanymi rowerami pod sklepem? Zwraca na siebie uwagę innych. Niektórzy tylko patrzą, inni mają odwagę zapytać, a gdzie to, skąd, dokąd, jak długo? Są i tacy co wejdą w dłuższą rozmowę i to zwykle o nich pamiętamy najdłużej.
Tak jest i tym razem. Rozmowa z zaciekawionym naszą eskapadą starszym Panem płynnie przechodzi ze „skąd dokąd” na „a jaki sprzęt” i mnóstwo pytań technicznych. Baba odstaje, a Panowie rozmawiać mogliby bez końca. Co prawda rower naszego rozmówcy to zupełnie inna epoka, co nie umniejsza mu rangi i naszego podziwu z tego zamiłowania i błysku w oku, kiedy popada w zachwyt nad swoimi nowymi oponami. W końcu ze spraw technicznych przechodzimy do orientacji w terenie i dzięki wskazówkom autochtona, przez zaułki Kwidzyna sprawnie odnajdujemy miejsce naszego noclegu.
A po nocy…
Ranek wita nas słońcem. Choć na ulicach jeszcze pusto to w powietrzu czuć święto. Celebracja Bożego Ciała zaraz się zacznie. Zaglądamy do pobliskiego kościoła, gdzie dokonują się ostatnie szlify w strojeniu ołtarzy. A potem podążamy do Konkatedry Kwidzyńskiej. Niestety gotycki kościół św. Jana Ewangelisty jest już pełen ludzi i nie dane nam oglądać jego wnętrza. Udaje się natomiast zajrzeć na dziedziniec połączonego z katedrą Zamku.
Kwidzyn ma to coś w sobie, co odwiedzone dotychczas miasta w województwie kujawsko-pomorskim. Jest tu jakiś radosny duch nakazujący cieszyć się chwilą. Tak też robimy i pełni pozytywnej energii ruszamy dalej.
Drogę wyznaczamy sobie sami trzymając się jak najbliżej koryta Wisły, przynajmniej do czasu, kiedy ta nie spotka się z Nogatem. Co jakiś czas zatrzymujemy nasze koła, by z ciekawością odkryć obraz, jaki rozpościera się z wałów. Wiatr delikatnie kołysze zielone zboża, trawy tańczą muskane przez jego powiew, liście głowiastych wierzb falują subtelnie na ich giętkich gałęziach a w oddali rysuje się panorama miasta Gniew.
Żuławy. Kraina różnorodnych osobliwości
Łagodnym tempem w promieniach czerwcowego słońca wkraczamy na Żuławy.
Śluza w Białej Górze rozdzielająca wody Wisły i Nogatu skupia wokół siebie wielu gapiów. Nad głowami dźwięcznie lata dron, co wcale nie dziwi biorąc pod uwagę ogrom tej hydrotechnicznej budowy i rozpościerającą się stąd rozległą panoramę Doliny Wisły. Wkraczamy do Żuław. Krainy płaskiego terenu ale różnorodnej osobliwości. Krainy wiejskich kościołów, chłopskich dworków i mennonickich cmentarzy. Krainy sieci kanałów, wałów, grobli i tam. Krainy żyznych, prostokątnych pól.
W Piekle zatrzymuje nas nie sam diabeł, a piekielnie urocza miejscówka. Zwiedzeni i skuszeni siłami przyrody, przysiadamy na zielonej trawie i zatapiamy się w otaczającym krajobrazie.
Gdy ruszamy dalej, magia trwa. Sielskość i cisza nad wodami Nogatu przerywana jedynie ptasim śpiewem, wprowadza nas w nastrój błogości. Pozwalamy się prowadzić polnym duktom, by zostawić za sobą ślady cywilizacji. Drogami wybieranymi na chybił trafił docieramy do wsi Pogorzała Wieś. Stąd już tylko 10 km do Malborka – celu na ten dzień w naszej podróży.
Malbork i Zamek Krzyżacki
Wizyta w Malborku nie może się ograniczać jedynie do przejechania ulicami miasta, a do zaspokojenia ciekawości nie wystarczy spojrzenie na zewnętrzną stronę murów Malborskiego Zamku. Dlatego nasze koła kierujemy wprost do jego bram i już po chwili jesteśmy gotowi penetrować zamkowe komnaty. Kupujemy bilety a lektor audioprzewodnika sprawnie prowadzi nas pośród sekretnych murów średniowiecznego Zamku Malbork, w którym mieszkali krzyżaccy rycerze i którym rządził wielki mistrz.
Ujście Wisły – koniec końców, a końca nie widać
Plany na zakończenie tej podróży każdy z naszej trójcy ma zgoła odmienne. Ostatecznie Pimpek odjeżdża do Wrocławia, a my w liczbie 2, kolejnego dnia ruszamy dalej. Mam bowiem nieodpartą chęć dokończyć wyprawę wzdłuż Wisły u jej ujścia w Mikoszewie. A i wybrzeże mi się zamarzyło.
Kluczymy polnymi drogami pośród sieci kanałów żuławskich naprzemiennie moknąc w mżawce, strugach deszczu i schnąc w słońcu. Gdy docieramy do Mikoszewa spodnie można wyżymać. Zanim jednak wsiądziemy na prom, po deszczu nie ma już śladu a słońce nieśmiało wygląda zza chmur.
Wzrok biegnie w stronę ujścia Wisły i nie byłabym sobą, gdyby sam widok mnie zadowolił. Postanawiam eksplorować teren i dać się ponieść ścieżką wzdłuż przekopu tak daleko w kierunku Zatoki Gdańskiej, jak się da. Niezadowolony z mojego pomysłu kompan tej podróży ulega, ale odpłaca mi wkrótce potokiem żali i wyrzutów. No bo piach, bo wszystko w piachu, bo ucierpiał rower. Moja dusza też ucierpiała, bo ostatecznie do celu nie docieramy. No ten mokry po deszczu piach nie był sprzyjający dla obciążonych sakwami rowerów. Nie były też sprzyjające wystające korzenie i droga, która zamieniła się w ścieżkę, ścieżka przeobraziła w kamiennne, śliskie nabrzeże. Polegliśmy.
Nieco już znane, nieznane
Przeprawa na drugą stronę Wisły rzuciła nas na drogi, które poznaliśmy przy okazji eskapady śladami Green Velo. Martwa Wisła, Czarna Łacha i… Gdańsk. Pełen ludzi jak nigdy przedtem. To czerwcowy długi weekend. Śródmieście zalane jest falą ludzkich ciał, gwarem, muzyką, energią, radością i kolorami tęczy. Trudno się przecisnąć z rowerami w tym tłumie. Trudno o miejsce przy kawiarnianym stoliku. Dlatego nie zostajemy długo.
Wsiadamy w SKM-kę, w Gdyni przesiadamy się do pociągu, we Władysławowie jemy najgorszego kababa w życiu a potem… oddajemy się przyjemności rowerowej jazdy wybrzeżem w kierunku Karwi. Jazdy, której towarzyszy zapach morza, szum fal i mewi skrzek.
Pomiędzy korony drzew przenika kula pomarańczowego ognia, która spowija świat ciepłą barwą. Gdy schodzimy na plażę w nadziei na widowiskowy zachód słońca, to nakrywają potargane chmury. Zmierzch zwiastuje nam koniec przygody. Choć finał wymyślimy sobie sami kolejnego dnia.
Chałupy WELCOME TO!
Koniec końców nadszedł koniec. Przygodzie mówimy GOODBYE tam, gdzie zwykło się mawiać… WELCOME TO!
Nie po to gnałam nad morze, by ostatniego dnia, mimo niepogody, odpuścić sobie piasek w gaciach. A ten najbardziej lubię w Chałupach. Tak więc obieramy kurs na wschód, by zwieńczyć eskapadę śladami Wisły nad wodami Bałtyku i Zatoki Puckiej. I choć plażowanie odbywało się bez słońca, a temperatura nie zachęcała do negliżu, to warto było na te kilkadziesiąt minut usadzić na piasku cztery litery, a wzrok utkwić gdzieś przed sobą.
Choć czerwcowa eskapada śladami Wisły dobiegła końca, to nie koniec historii z Wiślaną Trasą Rowerową. W kolejnej odsłonie z północy przeskoczymy na południe, a czerwcowe chmury rozgoni wrześniowe słońce 😉
Wiatru w plecy!
Basia.
Podczas wyprawowych zakupów i ja zazwyczaj zostaję strażniczką całego majdanu… Te pogadanki z „tubylcami” stają się potem kultowe 🙂 Pojawiają się tacy, co wypytują, tacy, co się dziwią i tacy miejscowi „spece” spod spożywczaka, co doradzają. Najbardziej lubię spotykać tych zadziwionych i tych „doradców” – zaangażowanie w temat jest bezcennie zabawne i porusza w ludziach dobre odruchy! Tak więc… rzadko oddaję swoją fuchę Kamilowi 😀
Dobrej fuchy się nie puszcza ? A dorady „speców”, mimo lekkiego ich zamroczenia, bezcenne! ?
Pomijając „lekki” poślizg, to materiał calkiem zgrabny do czytania 😉
Ja tam nigdy nie odpuszczam (no raz odpuścilem, ale bylem wtedy z mlodym i scieżka prowadzila w moczary, trochę się balem wlec go w taki teren) , w razie czego rower na ramię i … no na zasadzie nosil wilk razy kilka, to teraz trzeba ponieść wilka 😉
Końcówka trasy świetna. Morza nie mozna w takich wypadkach odpuszczać.
Lokalsi zawsze są znakomici, zwlaszcza gdy sypią „zlotymi” radami.
Poślizg jest czasem konieczny, by spłodzić…tekst.
Cóż by to były za przygody, gdyby nigdy nie zboczyć z wyznaczonej trasy, nie popaść w rozmowy z „lokalsami” i wszystko z góry planować ?
Sam pomysł „planowania przygód” brzmi jak herezja, albo oferta biura podróży dla spasionych podstarzałych mieszczuchów 😉