Pod górę i pod wiatr. Taką wybraliśmy drogę na naszą ostatnią rowerową jazdę. Kiedy prognozy trąbiły o halnym w górach, zaufana aplikacja pogodowa wskazywała, że pośród blokowisk mojego miasta wiatr hula z prędkością 25 km/h w porywach do 40. Ale o tym jeszcze nie wiedziałam, kiedy tuż po 8 w niedzielny poranek obudził mnie dźwięk sms-owego dzwonka. Cholera! Kto mnie budzi w niedzielę rano?! To jedyny spośród 6 dni (nie wliczam soboty, która jest dla mnie dniem wolnym od pracy, a ja i tak mam ręce pełne roboty) mogę wstać później niż 6 rano i odespać stresówkę i zmęczenie całego tygodnia zasuwy. Jeśli nie budzę się siłą własnej woli to znaczy, że wyjazdowych planów nie było, albo spaliły na panewce. Wtedy jest wola na niczym nieprzerywany sen, dopóty ten samoistnie się nie przerwie. Wyrwana z błogości rąk Morfeusza przezieram ślepia i co widzę? Sms treści: Idziemy biegać o 9? Kurna, co jest? Sister zwariowała? Truchtamy se tam czasem wieczorami, mobilizując jedna drugą, gdy ta pierwsza popada w biometeorologiczną niełaskę, żeby nie dać się okiełznać czarnym mocom Waszmości Osowiałości. Ale żeby tak z rana, w niedzielę? Zerkam w stronę okna i wiem, że jak nie wstanę teraz, to zostanę w ciepłym łóżku na dłużej, a dzień szybko ucieknie. Wpadające do sypialni słońce daje mi energetycznego kopa. Szybki prysznic, lekkie śniadanie, biegowe buty na nogi i jestem gotowa do wyjścia. Nie no, odzież też założyłam, nie jestem ekshibicjonistką ?
Kiedy docieramy na biegową trasę wiem już, ze to dobry początek dnia. Wiem też, że zaraz po powrocie biegowe ciuchy zmienione zostaną na rowerowe, a nogi nadal będą pracować tyle, że tym razem naciskając na pedały. Podczas biegu wiatr trochę nas hamuje, ale nie na tyle, by wyhamować dzisiaj mój zapęd na rowerową przejażdżkę.
Rowerem pod wiatr
Jak się rzekło, tak się zrobiło. Po pięciokilometrowej przebieżce i zmianie ciuchów wsiadłam na rower i razem z Lukiem ruszyliśmy pod wiatr w świętokrzyską pizgawicę ?
Gdy nasze cztery litery usadziliśmy na rowerowych siodełkach i wykonali pierwsze ruchy korbą, wiedzieliśmy już, że to dzisiejsze wietrzysko to nie lada gratka. Znacie takie powiedzenie „piździ jak w kieleckim”? Kieleckie jest dzisiaj świętokrzyskim, ale piździ nadal.
Mogliśmy wybrać łagodniejsze tereny i kręcić po płaskim na przykład ku nadwiślańskim wioskom powiatu opatowskiego, które przyciągają mnie bielą kwitnących wiśni w ciepłe majowe dni. A jednak smagani wiatrem wybraliśmy opcję bardziej wymagająca. Ku pagórom, wzniesieniom i otwartym przestrzeniom pól, po których wiatr hulał w najlepsze.
Opuszczamy nasze miasto przez dzielnicę Denków, Wólkę Bodzechowską i Przyborów, skąd patrzymy na nie z innej perspektywy. Na horyzoncie po lewej dumnie prezentuje się Kolegiata Św. Michała Archanioła. U naszych stóp leniwie snuje się rzeka Kamienna meandrując pośród pól, skąd dalej toczy swe wody aż do Wisły. Nad rzeką drogowy i kolejowy most. To tym torem ociężałe od wszelkiej maści żelastwa pociągi, zmierzają do huty Celsa. Dzisiaj Celsa w rękach hiszpańskiego przedsiębiorcy, kiedyś jeden z najlepiej prosperującym polskich ośrodków hutniczych w kraju. Huta Ostrowiec. To ona była zarodkiem dla miasta Ostrowca Świętokrzyskiego. To miasto powstało wokół niej. To matka żywicielka, chlebodawczyni tysięcy ludzi. Niestety Huta Ostrowiec w swej państwowej formie upadła, a potem zaczęło podupadać i miasto.
Bodzechów z Gombrowiczem w tle
Dokręcamy do Bodzechowa. Na tym krótkim odcinku wiatr daje się nam już mocno we znaki, ale nie zamierzamy rezygnować. Bodzechów. Wieś położona nieopodal miasta Ostrowca Świętokrzyskiego. Jej tereny to między innymi dzieje rodziny Witolda Gombrowicz. My właśnie znaleźliśmy się na szlaku rowerowym im. Witolda Gombrowicza i zgodnie z drogowskazem udajemy się w poszukiwaniu Stacji Gombrowicza i Muzeum Gombrowicza. Stary budynek stacji PKP jest dzisiaj siedzibą jakiegoś przedsiębiorstwa. Czyżby to było to czego szukamy? Nie wiemy, a żaden nawet drobny szczegół nie świadczy ani o pomyłce ani o słuszności naszych poszukiwań. Tylko fotografie i informacje znalezione później w sieci potwierdzają, że byliśmy we właściwym miejscu.
Tymczasem zatrzymujemy się po drugiej stronie DW, przy pięknym drewnianym zabytkowym kościele p.w. Św. Zofii w Bodzechowie. Niestety drzwi świątyni są zamknięte a niedzielna msza odprawia się w obok wybudowanym domu bożym. Luk foci, to co dostępne dla oka, a ja wystawiam ciało i twarz do słońca, bo wiatr przehulał sobie już po mnie w najlepsze.
Pizgawy teatr jednego aktora
Zaraz się rozgrzejemy, bo pagóry przed nami. Trzymamy się zielonego szlaku rowerowego im. Witolda Gombrowicza i kierujemy się do Grocholic. I moglibyśmy opuścić Bodzechów jadąc dalej prosto do wspomnianej wsi, ale postanawiamy trzymać się szlaku, który prowadzi doń nieco okrężną drogą. Pniemy się w górę pomiędzy ściankami lessowej gleby, które tworzą urokliwy wąwóz okalający drogę. Tu wiatr ucichł. Ale energię tracimy w zmaganiu z przewyższeniem.
Na górze znowu świst i gwizd. Hulanki i swawole w wykonaniu Wasz Mość Pana Wiatru Kieleckiego. Ale to nie koniec przedstawienia. Do tańca wtórują mu niesione na ramionach rozdołów wystrzały z broni myśliwskiej. I choć ta pustka dookoła sugeruje, ze akt ten pozbawiony jest widzów, nic bardziej mylnego! publiczność usadowiła się na najwyższych krzesłach widowni. Tam na wzniesieniu. Widzicie?
Opuszczamy teatr jednego aktora i ruszamy dalej. Ten najwyraźniej nie jest zadowolony z naszej decyzji, bo utrudnia nam zadanie. Licznik wskazuje prędkość między 5 a 10 km/h. Nawet kiedy teren pochyla się w dół nie oznacza to, że jedziemy ruchem jednostajnie przyspieszonym. Mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że nasz ruch jest może nie jednostajnie, ale z pewnością opóźniony. Przez Moczydło docieramy do Romanowa skąd powinniśmy odbić w lewo, chcąc jechać zamierzoną trasą przez Grocholice. Zanim zdecydujemy co dalej, posilamy się kanapką, a przewiane kości próbujemy rozgrzać gorącą herbatką.
Ta przerwa w pedałowaniu powoduje jednak lekkie wychłodzenie ciałka i nie mamy już ochoty zmagać się z wiatrem. Jego wygrana. Zmieniany front. Jedziemy na zachód.
Z góry w dolinę
Teraz mamy boczny wiatr i udaje nam się osiągnąć prędkość 15 km/h. Po płaskim docieramy do Rżuchowa, przecinamy DK 9, a przed oczami wyrasta nam pagórkowaty obraz pól z widniejącym w oddali pasmem Gór Świętokrzyskich Łysogóry.
Jakie piękne te nasze świętokrzyskie tereny. Kilkanaście przejechanych kilometrów i tyle ciekawych miejsc, krajobrazów, przestrzeni. Asfaltowe drogi pośród pól, bezkresne przestrzenie i tylko niewielkie przysiółki albo pojedyncze domy dające wyraz temu, że nie jesteśmy poza światem cywilizacji. Nie skrępowani żadnym ruchem pojazdów silnikowych, pomykamy swobodnie pochłaniając otaczającą nas rzeczywistość.
Nabieramy prędkości zjeżdżając ostro w dół ku dolinie rzeki Szewnianki i wsi Gromadzice. Jesteśmy teraz otoczeni wzgórzami z obu stron, co sprawia że panuje tu całkowita bezwietrzna cisza. Niesamowite, jeszcze kilka minut temu podmuchy utrudniały utrzymanie równowagi. Słońce nam wtóruje i z błogością kręcimy w kierunku naszego miasta. Ale nie kończymy naszej rowerowej przygody. Ta dopiero się zacznie przywołana wspomnieniami dzieciństwa. Niech jednak to zostanie tematem kolejnego wpisu…
trasa 30 km Ostrowiec-Bodzechów-Gromadzice-Ostrowiec
Miłego rowerowania
Basia
Jutro o 9.00?
Very funny 😀
Ostatnio przy takim ostrym wietrze też wybrałam się na rower. Wymarzły mi ręce i stopy! Następnym razem zabieram wełniany support 😛 W sumie to nie mogę się już doczekać jak będzie dłuższy dzień i temperatura przynajmniej powyżej 10 stopni. Szlak Orlich Gniazd czeka 🙂
No nie zawsze możemy cieszyć się słońcem i komfortem termicznym 🙂 A Szlak Orlich Gniazd super sprawa. Zaliczyłam tylko częściowo, ale też mi się snuje gdzieś po głowie na jakiś weekendzik 🙂
W Świętokrzyskim musi powiać 😀 Ładna trasa, takie moje krajobrazy, bo ja jestem kawałkiem ze świętokrzyskiego i takie widoki jak na Twoich zdjęciach zawsze mi dziurę w sercu robią
Bo to pikny kawałek Polski jest 🙂 Nic dziwnego, że tęskno za nim tym co stąd i tym, co mieli okazję świętokrzyskie poznać podczas krótkich pobytów
Jakaś uciązliwość być musi, wtedy długo pamięta się przygodę 🙂 W świętokrzyskim jeszcze nas nie było, trzeba się będzie wybrać. Pozdrowienia!
Koniecznie się wybrać! Nie zawsze tak wieje 😉
Nie wiem jak gdzie indziej, ale za starego systemu (geograficznego) w piotrkowskiem zwykło się mówić: wieje jak w kieleckiem 😉
Życzę jak najwięcej dobrych wspomnień z wyjazdów. Nie tylko w takich okolicznościach przyrody 🙂
„wieje” to taka łagodniejsza forma 😉 A okoliczności przyrody muszą być zmienne. Inaczej wiało by nudą 🙂