To miał być wyjazd inny niż wszystkie. Zgoła odmienny od tych, które zakładały dobry sen w wygodnych łóżkach, ciepły prysznic i śniadanie przyrządzone w kuchni. Nie było planu, nie było jasno określonych zamiarów. Było natomiast pragnienie poczucia wolności, delektowania się światem, zachwytu nad nim o poranku, wdzięczności o zmierzchu.
Śniadanie w kuchni? Po co, jeśli można na trawie. Ciepły prysznic? Lepsza kąpiel w jeziorze. Wygodne łóżko? Czyż nie lepiej brzmi bagażnik samochodu? TAK. To miał być wyjazd, jakiego pragnęłam od dawna. Kraina Wielkich Jezior Mazurskich czekała.
Pod gwieździstym niebem
Kiedy przydrożny witacz oznajmia nam, że właśnie wjechaliśmy na Mazury, jest późna noc. Na ciemnogranatowym niebie iskrzą miliony gwiazd. Trudno o tej porze, w nieznanym terenie, znaleźć dogodne miejsce na nocleg. Zjeżdżamy z asfaltowej drogi . Wzniecone przez auto tumany kurzu kłębią się w powietrzu. Mimo to uchylamy okna, by wsłuchać się w odgłosy lasu, tak inne od codziennego hałasu ulicy. Wilgotne powietrze wdziera się w nozdrza, a w uszach wibruje ptasi śpiew. Z niedowierzaniem spoglądam na zegarek. Jest północ. Jakież to ptaki dają koncert o tej porze? Nie przeszkadza nam kurz, nie szkodzi brak asfaltu, nie ma znaczenia godzina. Chwila jest wyjątkowa i tylko znajdując się tu i teraz, można zrozumieć jej magię.
Pod słonecznym niebem
Lekki dyskomfort snu spowodowany delikatną pochyłością terenu nie ma najmniejszego znaczenia, kiedy przez szyby samochodu wpadają pierwsze promienie słońca. Roztaczające się dookoła łąki zaczynają mienić się wszystkimi odcieniami zieleni. Twarz z przyjemnością przyjmuje ciepłe całusy porannego słońca. Ciszę połączoną z radosnym trelem ptaków, przerywa jedynie warkot ciągnika., gotowego do prac polowych.
Odpalamy nasz mobilny hotel, by za kilkanaście minut zameldować się w Giżycku. Na wielkim parkingu w centrum miasta zostawiamy auto i zmieniamy środek transportu. Dwa koła wprawiamy w ruch i rozpoczynamy nasz pierwszy dzień rowerowych wycieczek po Mazurach.
Błękitna Wstęga Jezior
W centrum informacji turystycznej kupujemy mapę. Eksplorujemy wzrokiem teren, spoglądamy na legendę i już po chwili znamy marszrutę dnia. Z uwagi na noclegi w mobilnym hotelu, musimy tak dokonywać wyboru tras, by tworzyły one pętle. Tego dnia zależy nam na wizycie w dawnej Kwaterze Głównej Naczelnego Dowództwa Niemieckich Wojsk Lądowych w Mamerkach. Wybrana pętla prowadzi wokół pięciu jezior – Kisajno, Dobskie, Mamry, Święcajty, Dargin. Błękitna Wstęga Jezior – tak nazwano szlak, na którym chwytać będziemy ślady historii z czasów I oraz II wojny światowej.
MAPA TRASY
Twierdza Boyen. Gwiazda jakich mało
Mazury to kraina pełna historii i zabytków. I tak już na wstępie, żeby poznać tą pierwszą, musimy przyjrzeć się z bliska tej drugiej. Bo na drodze do historycznej Twierdzy Boyen staje nam zabytkowy, obrotowy most na kanale Łuczańskim. Most zbudowany został w 1889 r. w celu dogodnego połączenia miasta z Twierdzą Boyen. Ta zaś powstała w latach 1843 – 1855 jako obiekt blokujący strategiczny przesmyk pomiędzy jeziorami Niegocin i Kisajno. Oryginalność mostu polega na tym, że jest on zwodzony nie do góry, lecz w bok.
Zwiedzanie Twierdzy Boyen zajmuje nam ok. 2 godzin. Przechadzamy się żwawo pośród murów galerii, gdzie poza makietą obiektu znajduje się sala żołnierska, a w niej umundurowanie żołnierza rosyjskiego i pruskiego z okresu I wojny światowej, wystawa – historia Giżycka, sala regionalna, wystawa rękodzieła, a także sala poświęcona działalności „Solidarności”. Szlak dalej prowadzi nas przez prochownię, wyprowadza na koronę wałów, z których spoglądamy na amfiteatr. Drepczemy dalej ścieżką do budynku dawnej sali gimnastycznej i odrestaurowanej stajni z wozownią, gdzie kończymy zwiedzanie Twierdzy.
Sprawnie wyjeżdżamy z Giżycka i już po chwili możemy cieszyć się tym, co utożsamiam z mazurskim duktami. Te bowiem są tutaj wyjątkowo wąskie, często jeszcze brukowane, przygniecione szpalerem drzew.
Kilometry uciekają spod kół, które toczą się naprzemiennie w górę i w dół. W Krainie Wielkich Jezior Mazurskich faluje bowiem całość krajobrazu. Mijamy małe wsie, leśniczówki, jedziemy pośród lasów pachnących bagiennym podłożem, przez dębowe aleje. Spoglądamy z oddali na tafle mijanych jezior, cieszymy oko rozpościerającymi się łanami zielonych pól i łąk i nieco denerwujemy, gdy przychodzi zmagać się z piachem mazurskich dróg. Złość jednak odchodzi, kiedy za każdym wzniesieniem pojawiają się niezapomniane widoki, a każdy zakręt wzbudza ciekawość co za nim.
Mamerki. Historia skryta wśród drzew
Ciekawość doprowadziła nas do bram historii II wojny światowej. Dobrze zachowane bunkry dawnej Kwatery Głównej Naczelnego Dowództwa Niemieckich Wojsk Lądowych w Mamerkach, choć nie tak popularne jak Wilczy Szaniec z ruinami kwatery głównej Adolfa Hitlera, zasługują na taka samą uwagę.
Upalny dzień odchodzi w zapomnienie, kiedy przekraczamy próg pierwszego ze zwiedzanych bunkrów. Potęga murów, wszechobecna wilgoć i przeszywający chłód dodają grozy. Truchleję na chwilę, kiedy odwracam głowę i patrzę na postać w niemieckim mundurze. Na szczęście to tylko manekin. W półcieniu nie trudno jednak o pomyłkę. Z duszą na ramieniu schodzimy pod ziemię. Pochyleni kroczymy niepewnym ale żwawym krokiem przez mroczny, wilgotny tunel. Kiedy wpadające z góry światło dnia dodaje otuchy, czujemy na sobie czyjś wzrok. Odwracamy głowy i z przerażeniem patrzymy na postać samego Führera.
Opuszczamy bunkier, by przyjrzeć się z bliska replice niemieckiej łodzi podwodnej U-Boot. Ostry dźwięk sonaru wibruje jeszcze w uszach, kiedy wzrok wodzi już po łagodnych ścianach Bursztynowej Komnaty – kolejnej atrakcji kompleksu w Mamerkach. To replika prawdziwej Bursztynowej Komnaty z XVIII wieku, wykonana z wielką dokładnością przez pracownię artystyczną zajmującą się odtwarzaniem zaginionych zabytków. To, że replika stanęła akurat w Mamerkach, nie jest przypadkiem. W latach 2016 i 2017 na terenie kompleksu trwały poszukiwania Bursztynowej Komnaty, niestety póki co, bezowocne.
Jak dobrze ukryte zostało w lasach mazurskich dawne stanowisko dowodzenia Niemieckich Wojsk Lądowych, przekonać się można z wieży widokowej. Po pokonaniu niemal 200 schodów stalowej konstrukcji, jesteśmy na wysokości 38 metrów, skąd rozpościera się widok m.in. na jezioro Mamry. Pośród gęsto rozłożonych, zielonych koron drzew bunkrów wcale nie widać.
Do Węgorzewa prowadzi nas wygodna ścieżka rowerowa, będąca odcinkiem szlaku Green Velo. Sprawnie przejeżdżamy przez miasto, by kilka kilometrów dalej znowu cieszyć się spokojem i ciszą na drogach, gdzie obustronne nasadzenia drzew tworzą zwartą ścianę zieleni. Równo ze zmierzchem kończymy pętlę pierwszego dnia rowerowej mazurskiej eskapady.
Wokół Jeziora Śniardwy
Zniecierpliwiona czekam aż kierowca mobilnego hotelu zatrzyma auto w Mikołajkach. Serce szybko pompuje krew i niespokojne czeka na moment, kiedy koła roweru znów zostaną wprawione w ruch, by zatoczyć pętlę wokół serca Krainy Wielkich Jezior Mazurskich, największego jeziora w Polsce – Jeziora Śniardwy.
MAPA TRASY
Wyjeżdżamy z Mikołajek w kierunku wsi Wierzba, gdzie zgodnie ze szlakiem, planujemy przeprawić się promem na drugą stronę jeziora Bełdany. To jedyny prom kursujący po mazurskich jeziorach. Niestety, jesteśmy poza sezonem i prom nie kursuje. Tego dnia przychodzi nam więc płacić siłą własnych mięśni za komfort poruszania się po niemalże pustych szlakach. Dzięki wycieczce wydłużonej o dodatkowe kilometry odkrywamy tajemne znaki na drzewach, ukryte w leśnej głuszy maleńkie przystanie i pola namiotowe. Zmagania z piaszczystymi drogami wynagradza zaś klimat mijanych wsi, gdzie czas się zatrzymał. Bez zgiełku, bez pędu, bez hałasu. Małe osady skryte pośród mazurskich lasów z drewnianymi pomostami, starodrzewiem i ciszą.
Niedźwiedzie nie tylko w Bieszczadach
Już sama tablica z nazwą miejscowości obwieszcza, że będzie wyjątkowo. Bo któżby się spodziewał niedźwiedzia na Mazurach? Niedźwiedź nie taki straszny i nie ma się co obawiać. Niedźwiedzi Róg to tylko nazwa mazurskiej wsi. A, że Mazury to nie Bieszczady, to zamiast brać nogi za pas, w lokalnym sklepie robimy zapasy płynów. Zapach drożdżowego ciasta kusi nas z lady. Grzechem byłoby nie skosztować. Jeszcze większym grzechem byłoby nie ugasić pragnienia lokalnym napojem słodowo chmielowym tzw. podpiwkiem. Tym o to sposobem robimy sobie przerwę w podróży i smakową ucztę. Niedźwiedziowi nie zostawiamy nawet okrucha. Zostawiamy natomiast mnóstwo wspomnień i zapadającą głęboko w pamięci panoramę Śniardw z wsypami Pajęczą i Czarci Ostrów.
Upalny dzień i osadzający się na zębach piach powodują u mnie lekki kryzys. Patrząc na mapę widzę, że mamy dopiero za sobą połowę drogi. Zmęczenie to dobry argument, na kolejną ucztę. Tym razem na talerzu w przydrożnym zajeździe ląduje kilogramowy kartacz, a w filiżance pyszna kawa. Wbrew pozorom posiłek nie rozleniwia, a przywrócone siły pozwalają jechać dalej.
Od tej pory szlak prowadzi w bezpośrednim sąsiedztwie Śniardw. Roztaczające się panoramy z mijanych punktów widokowych i drewniane pomosty, nie pozwalają przejechać obojętnie. Zatrzymujemy się choćby na chwilę, próbując utrwalić krajobraz na fotografiach. Te jednak nie oddadzą rzeczywistych barw, zapachów, dźwięków i emocji nam towarzyszących. Złota godzina przychodzi, kiedy delektujemy się brzmieniem ciszy siedząc na pomoście w miejscowości Suchy Róg. Ta magiczna chwila zapadnie głęboko w pamięci, podobnie jak wszystko co będziemy pochłaniać wzrokiem, chwytać nozdrzami, szpiegować uchem i odczuwać wszystkimi zmysłami na ostatnich kilometrach drogi. Pagórkowaty teren, ptasi koncert, błękitna tafla jeziora, szept lasu, bagienna woń rezerwatu Stary Czapliniec. Nawet uciążliwy bruk odchodzi w zapomnienie, kiedy z wieży widokowej nad jeziorem Łuknajno patrzymy na pomarańczową poświatę otulającą ziemię.
Pętla Nidzka
Jezioro Nidzkie otoczone lasami Puszczy Piskiej, jest celem na nasz ostatni dzień trzydniowej przygody na Mazurach. Najkrótszy dystans wcale nie jest mniej atrakcyjny niż szlaki dnia poprzedniego.
MAPA TRASY
Już pierwsze kilometry trasy, którą rozpoczynamy w Rucianem-Nidzie pochłaniają nas bez reszty. Przez leśne ostępy usłane zielonym dywanem jagodzin mkniemy to asfaltem, to gruntowymi drogami, raz po raz napotykając niewielkie wsie, w których tradycyjna drewniana zabudowa gryzie się z nowoczesnością przeszklonych domów. Wykupione wokół jezior grunty utrudniają dostęp do linii brzegowej. Szczurom lądowym jest więc trudno zanurzyć ciało w wodzie. Przychodzi im jedynie cieszyć się z ogólnodostępnych, choć już bardzo nielicznych wiejskich plaż.
Drogi Puszczy Piskiej w okolicach Jeziora Nidzkiego lubią się z naszymi oponami. Drobny szuter pozwala wygodnie i sprawnie toczyć koła. Zatrzymujemy się tylko na chwilę. Tu, gdzie kiedyś toczyło się życie, odnajdujemy jedynie kilka starych nagrobków. Przerośl to jedna z osad, po której ślad istnienia pozostał tylko dzięki podejmowanym przez wolontariuszy z Polski, Rosji i Niemiec działaniom w ramach projektu „Zaginione wioski Puszczy Piskiej”.
Rowerem przez Mazury. Refleksja
Niedosyt przeplata się z żalem, kiedy dokręcamy ostatnie kilometry by zamknąć pętlę wokół Jeziora Nidzkiego. Pokonane rowerem kilometry ukazały nam każdego dnia inną twarz Mazur. Zapomnieliśmy szybko o piaszczystych drogach, gdy krajobraz fundował nam niezapomniane panoramy. Brak dostępu do jezior wynagrodził klimat dostępnych, ale skrytych w lasach przystani i pól namiotowych. Nadwyrężone przez drgania kierownicy podczas jazdy po kocich łbach dłonie, nie drżały kiedy krajobraz prosił się o kolejne zdjęcie. Zmęczone ciało zapomniało o wszelkich niewygodach, gdy kończąc mazurską przygodę zrzuciliśmy z siebie ubrania i przepełnieni radością wskoczyli do jeziora.
Pomyślnych wiatrów!!! Nie tylko dla żeglarzy 😉
Basia.
Świetna przygoda. Dobtze znam te tereny, ale zawsze ponownie je „odkrywam” z niesłabnącą nutą zaciekawienia. Tym bardziej że stale coś przybywa, a to wieża widokowa, a to urokliwa restauracyjka gdzieś w lesie lub klimatyczne pole namiotowe.