Górskie 3w1 czyli Gorce, Pieniny i Tatry na jeden wypad.

No tak. Pomyślicie. Jak to zrobić, skoro wędrówki górskie to przecież nie lekki spacerek do sklepu osiedlowego po bułki, a całodzienna włóczęga po szlakach, które nie prowadzą przecież tylko w dół. Najpierw nieźle się trzeba natyrać pod górę, zanim zaczniemy obciążać nasze kolana rychłym zejściem ze szczytu. A gdzie jeszcze targanie plecaka, czas na foty, ciepłą zupę w schronisku tudzież zimne piwko.

Dla zapalonych górołazów 3 dni to pewnie za mało na łazikowanie po szlakach w obrębie jednego pasma. Marne 3 dni, a ja wyjeżdżam z propozycją przeskakiwania z pasma na pasmo. Przyznaję. W ferworze gonitwy myśli nie wzięłam pod uwagę, że nie każdy jest mobilny i zmotoryzowany. Przecież niektórzy tułają się po świecie stopem, autokarem, a nawet znajdzie się pewnie wielu pasjonatów PKP. Ci pewnie wolą zakotwiczyć w jednej dziupli mając ją za punkt wypadowy prosto na szlak.  Ale dla chcącego nic trudnego i nawet nie mając własnych czterech kółek wszystko jest do zrobienia. Wystarczy dobra logistyka i wczesna pobudka 😉 A jeśli zaczynamy dopiero naszą przygodę z górską wędrówką i nie mamy parcia na zdobywanie kilkutysięczników to proponowane w tym tekście górskie 3w1 może być świetnym sposobem na spędzenie kilku dni wolnego. Nawet gdyby się okazało, że tych dni jest tylko trzy!

Nie ukrywam, że łatwiej i prościej jest, gdy mamy do dyspozycji auto, a jeszcze najlepiej z kierowcą abstynentem 😉 I bez ściemy przyznaję. Mieliśmy auto. Z tym kierowcą trzeba było iść na kompromis, ale dało radę. Choć jest też druga strona medalu. Auto może nawalić w najmniej oczekiwanym momencie i w najmniej oczekiwany sposób. Na przykład jak jesteś niemal 300 km od domu, zamierzony plan zrealizowałeś  dopiero w 50% i szlag Ci trafia sprężynę amortyzatora :/

Logistycznie każdy może się ułożyć inaczej. My wybraliśmy Polski Spisz i po raz kolejny miejscowość  Łapsze Wyżne. Dlaczego? Bo stąd wszędzie jest blisko. Bo nie doświadczysz tu tłumu turystów. Bo jeśli masz jeszcze dzień czwarty, trekking po spiskich szlakach  będzie idealnym, lekkim zwieńczeniem górskiego wypadu z panoramą Tatr, Pienin i Gorców w tle.

Dzień 1. Gorce

Od jakiegoś czasu nosi mnie już po górskich szlakach. Moje paGóry Świętokrzyskie, Bieszczady, Pieniny zdążyłam liznąć co nieco. Tym razem miało być trochę inaczej. Motywem przewodnim całego wypadu nie były góry same w sobie, a krokusy. Tak właśnie! Na koniec marca i początek kwietnia roku pańskiego 2016 przypadło krokusowe szaleństwo. Szaleństwo w wir którego wpadliśmy i my. Hasło krokusy łechtało myśli już od pierwszych tygodni nowego roku. Urlopy zaklepane. To nic, że klika dni wcześniej w Tatrach spadł śnieg, a Polana Chochołowska ledwo pochłonęła biały pled. Jedziemy. Trzy pasma w trzy dni. I nas troje tym razem.

Turbacz. 1310 m n.p.m.

Do Nowego Targu dotarliśmy w czwartek w godzinach przedpołudniowych. Jak widać nie grzeszymy przedwczesnym wstawaniem. Gorce to dla mnie nieodkryty jeszcze świat.  Trudno więc było snuć domysły, jak bardzo wymagające będzie podejście, ile śniegu na górze można się spodziewać i co w ogóle nas czeka. Wystartowaliśmy ok. godz. 11. Według wskazań mapy pokonanie trasy żółtego Szlaku Papieskiego na Turbacz zajmuje nieco ponad 3 h. Nam zajęło dłużej.

Kapliczka na skraju lasu tuż na początku żółtego szlaku

Kapliczka na skraju lasu tuż na początku żółtego szlaku

Przyczynkiem do częstych postojów były krokusowe polany.

Jedna z krokusowych polan przy żółtym szlaku na Turbacz

Jedna z krokusowych polan przy żółtym szlaku na Turbacz

Nasz marsz hamował ponadto zbity śnieg, który przybrał formę lodowiska, po którym dla ułatwienia sprawy płynęły strugi wody.

Zamiast w górę, mamy jazdę w dół

Zamiast w górę, mamy jazdę w dół

Skok w bok

Skok w bok

Jak już uporaliśmy się ze ślizgawką, to wyżej czekał śnieg. Przeprawa przez ciężkie topniejący zwały zszarzałego opadu, pod którym zaś na nasze podeszwy czekało błocko, nie należało do najprzyjemniejszych. Za to słońce nam wtórowało, w oddali bielił się szczyt Babiej Góry, a na Turbaczu, podobnie jak na całym szlaku, byliśmy tylko my. Tak tak. Tylko nasza trójka, która zdążyła zjeść niebiańsko smaczną chrzanową z plackiem ziemniaczanym. Inni zdążyli też napić się piwa bowiem w tej kwestii kompromis tego dnia przechylił moją szalę.

Turbacz. Punkt widokowy przed schroniskiem

Turbacz. Punkt widokowy przed schroniskiem

Zejście było nieco prostsze i szybsze (zmieściliśmy się w 3 h). Jednak dłuższe, niż oznakowanie wskazujące kierunek zielonego szlaku prowadzącego wprost na parking, na którym czekało auto. Pomimo rozbieżności czasowych i dość późnego wymarszu zdążyliśmy przed zmierzchem. Choć ten w ostatnie dni marca zapada dość szybko. Wędrówka niebieskim szlakiem w niknących promieniach słońca to sama przyjemność. Więcej tu otwartych przestrzeni, w tle ośnieżone szczyty Tatr spowite pomarańczową poświatą zachodzącego słońca. No i rzecz jasna krokusy! Które w większości pozamykały już swe kielichy układając się do snu. 

Sen. Nasz jak zwykle pod wielkim znakiem zapytania. Bo przecież  miejsca noclegowe jak zwykle nie zaklepane. Pewni wolnych pokoi w sprawdzonej już agroturystyce w Łapszach nie wypaliło. Gdy mieliśmy zacząć rozglądać się za noclegiem w Łopusznej zapadł zmrok. Szczęśliwie jednak dzięki pomocy gospodarza z chaty naszego poprzedniego pobytu na Spiszu, znaleźliśmy się tuż po sąsiedzku. I tak po raz kolejny wylądowaliśmy w Łapszach Wyżnych.

Dzień 2. Pieniny

Wysoka. 1050 m n.p.m.

Ranek przywitał nas słońcem, co potęgowało podniecenie na samą myśl o wyjściu w kolejne nieznane. Tym razem nie Sokolica i nie Trzy Korony. Szczyt najwyższy i godny miana królowej, bo w pienińskiej Koronie Gór Polski. Wysoka.

Mając do dyspozycji auto szybko znaleźliśmy się w Szczawnicy. Największy parking w mieście świeci jeszcze pustkami, ale to właśnie na dzień 01.04.2016 przypadło rozpoczęcie sezonu turystycznego. Zatem od dzisiaj parking płatny. I to nie jest prima aprilis 😀 Nie dajemy sobie bez potrzeby wydrzeć cennego nam grosza i jedziemy w górę miasta, bo przecież turystów choć widać, to jest ich jak na lekarstwo.  Nie ma zatem najmniejszego problemu z zostawieniem auta bliżej centrum miasta na bezpłatnym parkingu miejskim. Podobnie nie ma też problemu z załapaniem się na busa, którym podjeżdżamy do Jaworek, by od Rezerwatu Homole rozpocząć naszą wędrówkę.

Potok w Rezerwacie Homole, a raczej pooczek, potoczuniek

Zaczęło się bosko. Słońce, szum spadającego kaskadą po skalnych występach potoku, świergot ptaków i delikatny poświst wiatru. Już przed oczami rysowała się panorama Tatr, którą mieliśmy oglądać z najwyżej osiągniętego dziś pułapu. Pułap osiągnęliśmy. Ba! Nawet przeszliśmy kawał drogi z Wysokiej na Szafranówkę niebieskim szlakiem granicznym i dobili kolana schodząc ostatkiem sił z Palenicy do Szczawnicy.  Popitoliło się wszystko na Rówience, tuż za bazą namiotową.

Słońce przegrało z napierającymi ciemnymi chmurami, szum potoku odszedł w niepamięć, za to nastał czas szumu targanych wiatrem drzew. Ptaki pochowały swe zadki w ciepłych dziuplach, a nasze zadki mimo dość ciepłych ubrań przehulał wiatr a ściślej mówiąc pierońska pizgawica. Zamiast białych tatrzańskich szczytów widzieliśmy białe mleko mgły. Dając wyraz naszemu zadowoleniu, utożsamiając się z otaczającą nas bielą, zaczęliśmy radośnie szczekać  naszymi białymi zębami.

Dzień 3. Tatry

Dolina Chochołowska

Choć auto wieczorem dnia poprzedniego strzeliło z focha, a ściślej rzecz biorąc ze sprężyny amortyzatora, postanowiliśmy nie rezygnować z naszego planu. To miał być przecież piękny słoneczny dzień. Dzień w odcieniach fioletu, dzień z białymi szczytami na wyciągnięcie ręki, dzień wędrówki nie wymagającej, dzień dla którego w ogóle przyjechaliśmy właśnie tutaj. Dzień Krokusa.  I choć ten oficjalny Dzień Krokusa miał odbywać się nazajutrz, nasz osobisty przypadł na 02.04.2016r.

Dojechaliśmy na przedmieścia Zakopanego skąd dalej busem do centrum. Tu już nie jest tak pusto i sielsko, jak na ulicach Szczawnicy było dzień wcześniej. Busy zaludnione turystą maści wszelkiej, a sam wlot do Doliny Chochołowskiej zaczopowany już na maksa. Nie można jednak mówić o potopie, jaki dzień później dokonał się w tym samym miejscu. Przed nami po bilet w kolejce stoi co najwyżej 5 osób, za nami też kilka w porywach do kilkunastu. Na szlaku jest gęsto, ale nie obijamy się barkami. Być może jeszcze zbyt wczesna godzina, apogeum nastąpi później. Jakby nie było, zagęszczenie ludu wędrownego dnia sobotniego, dalekie jest od obrazka, który stał się newsem wszystkich wiadomości dnia kolejnego. Pogoda wymarzona. Na niebie ani jednej chmurki. Mimo to czuć mroźny całus zimy, która przecież jeszcze gości na szczytach okalających dolinę.

Polana Chochołowska wita nas nie tylko kolorem szafrana górskiego, ale też kolorowym ogonkiem ludzi zmierzających ścieżką pośród krokusowego dywanu w kierunku kaplicy. Nie pozostaje nam nic innego, jak współtworzyć ten ogonek. Godzina jeszcze przedpołudniowa. Krokusy jakby nie do końca wyspane, a może zmęczone ciągłym pozowaniem do setek, a może nawet tysięcy obiektywów.  Niektóre dopiero wybijają się spod ziemi swoimi zielonymi łodyżkami, w których kwiat jest jeszcze głęboko skryty. Ludzie gimnastykują się pomiędzy nimi przyjmując pozy, jakich nie powstydziłby się nie jeden cyrkowiec. Ochrona TPN zwraca uwagę tym bardziej niesfornym, wykraczającym poza utarty szlak.

Mimo tłumów, dajemy radę usiąść na ławeczce przy kapliczce. Gorzej jest z miejscem siedzącym w schronisku, co nie odwodzi nas od stania w kolejce po gorącą kawę.

Na deser…

Trzy dni może obfitować w naprawdę aktywny, choć wcale nie zabójczy wypad. Szlaki pod względem dystansu i stopnia trudnosci  każdy może dostosować do siebie, swoich możliwości i upodobań. Mając auto przemieszczanie się z punktu A do B między Gorcami, Pieninami i Tatrami zajmuje bardzo niewiele czasu i nie rodzi dużych kosztów. W sezonie można ogarnąć to wszystko  licząc tylko na komunikację zbiorową.  Wędrówki nie są monotonne, bo każde pasmo dostarcza nam innych wrażeń.

My mieliśmy jeszcze w zapasie dzień czwarty, który wykorzystaliśmy na trekking po szlakach Spisza. A te są świetnym zwieńczeniem górskiego 3w1, bo z panoramą na Gorce, Pieniny i Tatry.

Słonecznych wędrówek!

Basia

No Comments

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)