Górskie włóczęgi po gorczańskich, pienińskich i tatrzańskich szlakach zwieńczyliśmy wędrówką nader przyjemną z nie mniej przyjemnym krajobrazem. Spiskie szlaki Zamagurza zrobiły robotę i rozkochały mnie w sobie, kiedy jeszcze na ich zboczach zalegał śnieg, a słońce chowało się za ciężkimi kłębami chmur. To nie przeszkodziło jednak, by zakochać się w spiskim krajobrazie i wrócić na spiskie trakty, zgodnie ze złożoną sobie obietnicą.
Dzień czwarty naszego górskiego wypadu spędziliśmy w wersji lajt włócząc się w pełnym słońcu drogami i bezdrożami szlaków Spisza, delektując się przy tym ciepłem promieni słonecznych. Pamiętaliśmy także o zimie, bo ta zerkała jeszcze chłodnym okiem z towarzyszących nam podczas wędrówki Tatrzańskich szczytów.
Z Łapsz Wyżnych podjeżdżamy autem do Przełęczy nad Łapszanką, gdzie zostawiamy samochód. Już stąd roztacza się widok, jakiego nie sposób zapomnieć. Tatry! Potężne, mocarne, białe Tatry!
Można by tu zalec na tej łące i przeleżeć cały dzień w niczym nie zagłuszonej ciszy i spokoju. Tym bardziej, że nogi już mocno styrane po trzydniowej tułaczce. Ruszamy jednak niebieskim szlakiem, a Tatry towarzyszą nam nieustannie podczas tej łazęgi. Najpierw asfaltem, później już przez gruntowe drogi ale cały czas grzbietem ciągniemy nasze giczoły, przebierając nimi niemrawie. Napawamy się malunkami, które roztaczają się po naszej prawicy i lewicy.
Na szlaku, póki co, nie spotykamy nikogo. Dookoła tylko pastwiska, które pewnie niedługo zdominują owce. Droga pośród otwartych przestrzeni, cieszy oczy rozpościerającym się tu obrazkiem. Gdy pojawia się świerkowy zagajnik na wysokości Piłatówki (1004 m n.p.m.) spoczywamy na ławce w cieniu drzew, skąd przed nami rozpościera się taka oto panorama.
Gdy ruszamy dalej na drodze zjawia się grupa wycieczkowa, która pod pieczą przewodnika wędruje w przeciwnym do naszego kierunku. I to by było na tyle spotkanych turystów. Jeszcze jedynie ktoś po łąkach biega z psem, ale obstawiamy, że to miejscowy gość musi być. No i rumor kilku motocrossowych silników przerywa na chwilę naszą sielankę. A że sielankowa to miejscówka na hacjendę, to widać na załączonym obrazku 🙂Na przecięciu niebieskiego i czerwonego szlaku zawijamy się w dół czerwonym ku wsi Rzepiska. Już wędrowaliśmy pośród tych przydrożnych kapliczek na Sarnowskiej Grapie i drewnianych chałup we wsi. A wieś położona znacznie niżej, skąd znów przed nami wspinaczka w górę. Kusząca była perspektywa skrótu, ale nachylenie terenu tegoż skrótu odwiodło nas od wcielenia w czyn. I skrót pozostał jedynie skrótem myślowym 😛
Tym razem nie schodzimy do Bukowiny Tatrzańskiej, a tuż za cmentarzem wybieramy ścieżkę spacerową oznaczoną kolorem czerwonym w kierunku miejsca naszego startu – Przełęczy nad Łapszanką. Po kilkuset metrach oznakowanie nam zanika, a my idziemy na siagę, jak nas nogi poniosą po czymś co może kiedyś było drogą, a teraz bardziej wpisuje się już w połać pól.
Ostatnim powłóczeniem nóg docieramy do miejsca, w którym wystartowaliśmy. Przełęcz nad Łapszanką. Początek i koniec naszej wczesnowiosennej spiskiej przygody. Tu powinno znaleźć się zdjęcie kapliczki wymurowanej na Przełęczy w 1928r. i dzwonu, dźwiękiem którego ostrzegano ludzi przed zbliżającą się burzą. Fotograf nie miał już sił doczłapać tych kilkunastu metrów, by nacisnąć spust migawki. No cóż, będziemy musieli tu wrócić 🙂
Spisz się powoli na spiskich szlakach 😉
Basia
Ja mam mnóstwo zdjęć kapliczki! Spałam jakieś 10-15 minut od przełęczy, także i kapliczkę i wodoczki miałam rzut beretem! Pięknie tam. 🙂
Ty to wiesz, gdzie się ulokować 🙂 Czekam na Twoją relację i pewnie, jak zawsze, rewelacyjne foty ?
Uwielbiam takie widoki. Kocham góry.
Zdążyłam zajrzeć do Ciebie. Te moje wypady w górskie krajobrazy to takie skromniutkie przy Twoich osiągach 🙂