Są tacy, co Warszawę kochają. Są tacy, co Warszawy nie znoszą. Ja długo należałam do tych drugich. Ale piszę o tym w czasie przeszłym, co oznacza, że teraz należę do tych pierwszych . Nie oznacza to jednak, że w Warszawie mogłabym się osiedlić, chociaż coraz częściej łapię się na tym, że nawet to sobie wyobrażam, co kiedyś było niewyobrażalne. To znaczy nie tylko bycie mieszkańcem Warszawy było niewyobrażalne, ale nawet samo wyobrażanie sobie tego. No dobra. Wystarczy zapędzania się. Póki co, do stolicy nie zamierzam się przeprowadzać.
Bliższa mi zieleń lasu, niż szarość betonu, bliższy trel ptaków niż jazgot sunących po szynach tramwajów, milszy zapach wiosny niż spalin, milsze lśnienie porannej rosy, aniżeli poblask szklanych domów. Ale, ale! Warszawa da się lubić! Ba! Da się nawet kochać! Krótkotrwale, weekendowo, wypadowo. Warszawa to nie tylko betonu stolica. I tutaj znajdziemy chwilę przyjemności pośród zieleni lasu, parków, migocących luster wody. Dlatego od czasu do czasu zabieram swój rower i ruszam ku warszawskiej przygodzie. Tu się dużo dzieje, tu tętni życie, tu każdy znajdzie coś dla siebie. Imprezka? Teatr? Shopping? Kultura fizyczna? Rekreacja? Do wyboru do koloru. W przenośni i dosłownie. Dlatego, czegóż by się nie zakochać w Warszawie?
Moje wypady do stolicy, jako zupełnego ciemniaka jeśli chodzi o orientację w tym mieście, podpieram obecnością tam mojej siostry. Nie to, że Warszawianka z dziada pradziada. Zwykły słoik. Ale parę lat pobytu w stolicy wymusiło załapania orientacji w terenie i w jej towarzystwie chyba nie grozi poruszanie się w przeciwnym kierunku do zamierzonego, czego kiedyś doświadczyłam z inną moją siostrą. Były to odległe czasy jej studiów. Ja, biedne dziecko ze wsi, przyjechałam na dworzec do stolicy, gdzie miała na mnie czekać moja siostra. Czekałam, czekałam, a siostry ani widu ani słychu. Nie były to jeszcze czasy powszechnej telefonii bezprzewodowej, więc o kontakcie takowym nie było mowy. Stałam więc i czekałam jak sierota. A gdy się w końcu siostrzyczka pojawiła, zostałam omyłkowo wywieziona na peryferie miasta. Ale wybaczam. Siostra była wówczas świeżą studentką i w dodatku po imprezie :D.
Ale wracając do tu i teraz. Chociaż w sumie to już nie tu i nie teraz, a w Warszawie kilka(naście) dnie wstecz, kiedy to jeden z weekendów postanowiliśmy spędzić włócząc się po stolicy na naszych dwóch kółkach, każdy na swoich rzecz jasna, co w sumie dało kółek sześć. Moja siostrzyczka na swej miejskiej Adelajdzie, ja i Luk na swoich crossach. Pierwotny plan był taki, żeby wyruszyć nad jezioro Zegrzyńskie. Ale nie wszyscy z naszej trójki są rannymi ptaszkami, co wymusiło na nas zmianę planów. Do tego pogodynki i pogodynkowie straszyli wichurami i burzami, czym skutecznie nas odwiedli od planu primo. No to popedałowaliśmy sobie po miejskiej dżungli, poznając ją po raz kolejny z perspektywy siodełka. Tak sobie kręciliśmy po mieście, bez żadnego ściśle określonego celu. Oczywiście punktem obowiązkowym było Śródmieście z jego Nowym i Starym Miastem, Placem Zamkowym, widokiem na Wisłę i znajdującym się na drugim jej brzegu stadionem narodowym oraz tłumem turystów.
Będąc w Śródmieściu nie można było przejechać obojętnie obok daru narodu radzieckiego dla narodu polskiego – Pałacu Kultury i Nauki. Każdy ma swoje zdanie na temat tej charakterystycznej dla Warszawy budowli i budzi różne emocje. Były też różne koncepcje co do dalszego losu PKiN (zasłonięcia go biurowcami, utworzenia w nim Muzeum Komunizmu „Socland”, a nawet zburzenia). Ja, mimo historycznego rysu Pałacu, uwielbiam ten budynek. A bez niego, Warszawa nie byłaby już tą samą Warszawą.
Jak wspominałam, Warszawa to nie tylko szarość betonu. Dla lekkiej odmiany drugiego dnia naszego wypadu zmieniliśmy nieco kierunek i oddali się relaksacyjnej przejażdżce ku Polom Mokotowskim, Łazienkom Królewskim, by potem przekroczyć Wisłę. I co po tej przejażdżce mi zostało? Poczucie, że zielone skwery w mieście, mogą służyć nie tylko mieszkańcom, ale także ich pupilom. Że przy wkraczaniu na teren parku miejskiego nie musi być tabliczki zakazującej wejścia z naszym czworonogiem. No bo przecież chyba o to chodzi, by na spacer można się było wybrać nie tylko z dzieckiem czy babcią, ale także swoim zwierzakiem. Aż miło było popatrzeć na niczym nie skrępowanych ludzi spacerujących, tudzież leżących ze swoimi czworonogami, które mogły bez przeszkód taplać się w parkowych oczkach wodnych. Nieco inaczej jest w Łazienkach Królewskich, gdzie nawet przejazd rowerem może się skończyć mandatem. Czworonogów tu nie widać, ale dla równowagi można popatrzeć na wiewiórki, które chętnie jedzą z rąk spacerowiczów.
Przekroczenie Wisły na Pragę jest obowiązkowe, z racji widoków na lewobrzeżną Warszawę z jej najwyższymi budynkami. Dodatkowo można tu poleniuchować na nadwiślańskiej plaży, albo aktywnie spędzić czas na terenie Stadionu Narodowego, robiąc sobie na przykład wokół niego przebieżkę albo jazdę na rolkach (w moim przypadku naukę jazdy na rolkach 🙂 )
Tak czy siak, wszystkim polecam rowerową eksplorację Warszawy. Satysfakcja gwarantowana! A przy okazji, poświęcając odrobinę swej uwagi na obserwację, poznacie specyfikę poszczególnych dzielnic i mieszkającej tam społeczności. Niebieska mapa stolicy, nie powstała bez kozery 🙂
No i wybierając się z kimś rowerowo niedoświadczonym, możecie mieć frajdę, jaką miałam ja dzięki mojej siostrze. Ekscytacja właścicielki Adelajdy ilością przemierzanych kilometrów, mimo zmęczonych jej nóg po ostrych treningach na rolkach, była taka urocza. Przypomniało mi to moje pierwsze rowerowe wypady, kiedy przekroczenie 40 km odcinka trasy wprawiało mnie w dumę i dodawało siły na kolejne wojaże. Teraz twarz mojej siostry była moją twarzą sprzed 2 lat. Poza zmęczeniem, radocha, zadowolenie i oczekiwanie na więcej 🙂
????
?
<3 rower w Warszawie, Warszawę na rowerze <3