Zaczyna się niemal od katastrofy, jaką jest spóźnienie się na pociąg… Mawiają jednak, co się odwlecze to nie uciecze…
7.28. Odjazd pociągu z ostrowieckiej stacji PKP do położonych o 60 km dalej Kielc. Wychodzę z domu nieco za późno, a każde mijane skrzyżowanie funduje mi czerwone światło. 5 sygnalizatorów świetlnych i 5x czerwone światło! Lepiej być nie może. To znaczy może, bo w perspektywie są jeszcze rogatki na przejeździe kolejowym, które już oczyma wyobraźnia widzę zamknięte. Na szczęście świat rzeczywisty nie jest aż tak niełaskawy. Zanim jednak pokonam ostatnie światła i szlaban, spoglądam nerwowo na zegarek. Jest już 7.20. a ja jestem w czarnej d… Dzwoni telefon. To Sebastian, z którym jestem umówiona na dworcu.
S: Cześć. Wiesz, nie uda mi się dojechać bo…
Słyszę tylko głos w słuchawce i potok wypowiadanych słów zagłuszanych przez szum wiatru, wobec czego mój mózg nie jest w stanie ich przetworzyć. Pędzę właśnie, co prawda z góry, ale z jęzorem na brodzie i dziurawą ulicą. W prawej ręce trzymam telefon, w lewej rękawiczki wygrzebane właśnie z podręcznej 'nerki’, by móc sięgnąć po tenże telefon. Chwila nieuwagi i będą mnie zbierać z jezdni.
Ja: Dobra Sebastian, spóźniam się właśnie na pociąg, do zobaczenia kiedyś…
Za chwilę kolejny telefon. Niepewnie spoglądam w ekran. No to ładnie myślę sobie. Jeszcze niech Michał mnie wystawi i będę sama bujać się po obcych ziemiach. Ale nie ma co płakać, biorę to na klatę. Michał z zaniepokojeniem pyta:
M: No gdzie Ty jesteś? My już dawno na dworcu?
Ja: Jadę, już jadę. W razie co zatrzymaj pociąg!
M: Dobra, kładę się na tory.
Rozłączam się i wkładam wszystkie moje siły w naginanie na pedała. Jeszcze tylko jedne światła. Czerwone. Kur…! 7.24 Dlaczego to tak długo trwa. Przecież jest pusto na drodze! Widzę z oddali otwarty szlaban. Boże święty dziękuję! Zielone. Jeszcze jakiś kilometr, może trochę mniej, więcej? Nie wiem. 7.25, 7.26, 7.27 wpadam na dworzec! Michał i Agata są! Czekają! Nie zważając na nic przejeżdżam przez tory i w rozpędzie wpadam do przedziału! Chyba mi serce wyskoczy. Pociąg rusza a ja powoli wyrównuję oddech.
Rowerami w drogę
Kielce. Wysiadamy. Zanim jednak opuścimy miasto czekamy na Sebastiana, który wysłał wieść, że jednak do nas dołączy! Nie czekamy długo, a chwilę tę wykorzystujemy na sesję na głównym deptaku świętokrzyskiej stolicy.
W pełnym już czteroosobowym składzie dosiadamy nasze rumaki i ślad szlaku Green Velo wyprowadza nas z miasta.
Wyjeżdżamy z Kielc, a na horyzoncie jawią nam się mury twierdzy, którą zamierzamy zdobyć. To Zamek Królewski w Chęcinach. Zanim jednak będziemy się wspinać na zamkowe wzgórze stawiamy się u wrót Jaskini Raj. Wiemy, że na zwiedzanie bez wcześniejszej rezerwacji nie ma szans. Mimo to odbijamy z głównego traktu, dzięki czemu uczymy się na nowo etapów ewolucji. Jak widać bez wątpienia jesteśmy potomkami małpy 😀
Chęciński zamek musi jeszcze chwilę zaczekać, bo moją ciekawość zżera to, co po jego zachodniej stronie. Europejskie Centrum Edukacji Geologicznej Uniwersytetu Warszawskiego.
W sercu Gór Świętokrzyskich studenci mają bazę do zajęć praktycznych, naukowcy miejsce badań i konferencji, a mieszkańcy ciekawy punkt na mapie turystycznej regionu. Centrum mieści się w miejscu dawnego kamieniołomu Korzecko na Górze Rzepka. Bryły budynku komponują się z kamiennym krajobrazem. Widok dla oka jest całkiem przyjemny. Ale na rzucie okiem kończymy tym razem.
Wracamy do Zamku.
Nieco wymagającym wjazdem pniemy się do jego podnóży, gdzie kupujemy bilet wstępu za całe 12zł/osoba. Przypinamy rowery i ruszamy na zwiedzanie.
Główną bramą wjazdową wchodzimy na dziedziniec, skąd rozpościera się malownicza panorama Chęcin. Kręconymi schodami, które zdają się nie mieć końca wspinamy się na wieżę więzienną. Ciekawskim okiem zaglądamy do skarbca, by na zakończenie zejść do części, w której mieścił się budynek mieszkalny, by posilić się jagodzianką. A wiedzieć musicie, że jest to najprawdopodobniej najlepsza chęcińska jagodzianka na świecie.
galeria z oficjalnej strony Zamku Królewskiego w Chęcinach
Do Nidy
A teraz zaczynamy ten etap wycieczki, który jest mi najmilszy. Kręcimy dla samego kręcenia i cieszenia oka tym, co wokół nas. Ponidzie. To tutaj spędziłam magiczne trzy dni ubiegłego lata. To ten region zachwycił mnie swoim niespiesznym tempem życia. To pokręcona Nida wyznaczała nam drogę, kiedy zawitaliśmy tu po raz pierwszy. Wówczas z Sobkowa. Tym razem plan miałam inny. Zacząć bliżej źródeł.
Nida swój początek bierz tuż nieopodal Chęcin z połączenia wód Białej Nidy i Czarnej Nidy. Ale co jest wyżej? Do Białej Nidy uchodzi Łośna, z którą zamierzyłam się tego dnia zapoznać. I tak ruszamy spod podnóży Zamku na zielony szlak rowerowy, kierując się do Małogoszczy. Szlak prowadzi nas drogami asfaltowymi o małym natężeniu ruchu przez okoliczne wsie i wioski. W Jedlnicy zmieniamy kolor szlaku na czarny. To Szlak Architektury Obronnej, który wyprowadza nas wprost nad Wierną Rzekę. Nieco odludniony teren i nazwa rzeki, która w rzeczywistości jest bardzo skromną rzeczką, przypomina sceny powieści Stefana Żeromskiego o tym samym tytule. To z bitwy pod Małogoszczem ledwo uszedł z życiem książę Józef Odrowąż, który ocalał dzięki pomocy szlachcianki Brynickiej. A działo się to w powstaniu styczniowym nad Wierną Rzeką.
Po przekroczeniu wód Łośny zwaną w dolnym jej biegu Wierną Rzeką i zostawiając za sobą Zalew Zakrucze docieramy do Małogoszczy. Po krótkiej przerwie na ugaszenie pragnienia ruszamy dalej. Droga upływa w dość przyjemnym krajobrazie. Odcinek oznaczonego kolorem czarnym Szlaku Architektury Obronnej, na który wjechaliśmy nie powala mnie jednak na łopatki. Zdecydowanie bardziej urzekający jest jego etap od momentu, w którym Nida towarzyszy mu w biegu. Przekraczamy Białą Nidę i od teraz wycieczka zaczyna nabierać charakteru. Przestrzeń otwartych pól łagodnie wspinających się ku niebu, gwar osób sunących z prądem rzeki w różnobarwnych kajakach tworzy kolorowe miraże. I w końcu ona. Leniwie snująca się Nida.
Nida
W Sobkowie witamy się z bliska. Chłód wody orzeźwia rozgrzane ciała, a piaszczyste dno zachęca do zabaw. Nie chce się stąd ruszać dalej.
Mury Fortalicji w Sobkowie
Fortalicja w Sobkowie, to znaczący punkt na naszej mapie. Ruiny zamku, dopieszczone ogrody, dostojne konie, zapachy kuchni… Można by zalec na plaży i cieszyć się ostatkami ciepłego lata. Długi dzień jednak jeszcze przed nami i postanawiamy ruszyć dalej wzdłuż meandrów Nidy.
Jest już popołudnie. Każdy kilometr zdaje się być jakiś dłuższy od poprzedniego, a wskazówki zegarka jakby przyspieszyły tempa. Czy dotrzemy z zapasem czasu do miejsca, które mnie zauroczyło rok wcześniej i które dobrze pamiętam?
Docieramy. Gospodarstwo Rybackie Stawy znów nie zawiodło. Zupa rybna i smak zimnego piwo rozleniwiły nas strasznie, a klimat otoczenia zatrzymałby nas najpewniej, gdyby nie goniący czas. A ściślej pociąg powrotny, na odjazd którego musieliśmy gnać do oddalonego o jakieś 15 km dalej Jędrzejowa. Odwlekamy chwilę odjazdu, która nieunikniona nadchodzi…
Za namową gospodarza Stawów stawiamy na ścieżkę rowerową wzdłuż torów kolejki wąskotorowej. Ta wyprowadzić nas ma wprost do Jędrzejowa, skąd odjeżdża nasz ostatni pociąg. Wszystko pięknie, ścieżka cud, miód, malina. Coś na kształt szutru, na który wpływamy niemal, jak na suchy przestwór oceanu. Zanim jednak wpłyniemy i rozpłyniemy się z wrażenia sunąc po ścieżce w ciepłych promieniach słońca, gubimy się nieco. Rozpytujemy ludzi o drogę. W tym czasie pociąg z Krakowa sunie już po torach… A czas płynie dalej…
Czas płynie. Płynie szybko, a my jakbyśmy zawiśli w tej czasoprzestrzeni. Kręcimy z coraz to większym naciskiem na pedała, a krajobraz pozostaje niezmienny. Po lewej pola, po prawej pola, za nami pola, przed nami pola…
Kilometry nie uciekają, ale za to wskazówki zegarka prą do przodu. Planowany odjazd pociągu o godzinie 18.16. Jest mniej więcej 17.50, a Jędrzejowa nie widać. Choćby jednego znaku, jednego budynku, jednej kościelnej wieży lub czegokolwiek, co by wskazywało, że jesteśmy już blisko. Nic. Nie może jednak być, że coś pójdzie nie tak. W końcu mamy jeszcze 26 minut. To przecież szmat czasu. A jednak gdzieś zatliła się niepewność. Nie znamy miasta, nie wiemy, gdzie stacja PKP, nie mamy biletów… NIE WIDAĆ MIASTA!
Dzwoni Łukasz, z którym od jakiegoś tygodnia mam na pieńku.
Ł: Cześć, gdzie jesteście? Może trzeba gdzieś po Was wyjechać?
Z fochem i mądrością w głosie wypowiadam:
– Nie dziękuję! Mamy pociąg!
Pewność w moich rzuconych do słuchawki kilka minut wcześniej słowach, zaczęła ulatać. Bo ulatywał czas, obniżało się słońce, a Jędrzejowa NIE WIDAĆ!
– Daleko jeszcze do Jędrzejowa?
pytamy jadącej z naprzeciwka osobistości wyczekując przeczącej odpowiedzi. Co otrzymujemy?
– Nooo, jeszcze kawałek.
Ile to jest kawałek? Jaką miarą go mierzyć? Czasem, dystansem? Już wkrótce będziemy wiedzieć! Ale po kolei…
Na rogatki miasta wpadamy ok. 18.10. Jest dobrze. Mamy 6 minut do pociągu. NIE, nie jest dobrze. Bo Jędrzejów to nie takie małe miasto, a stacja PKP leży po przeciwnej jego stronie. Musimy ją jeszcze odnaleźć. Choć właściwie jest dobrze. Nie może przecież być, by pociąg relacji Kraków-Ostrowiec akurat dzisiaj punktualnie wjechał na tor w Jędrzejowie. Naginamy!
Zaczęło się niemal od katastrofy, jaką jest spóźnienie się na pociąg. Skończyło się na katastrofie jaką jest…
Wpadamy na peron. Jest 18.20. A może wcześniej? Może to spieszy zegarek? Ktoś idzie peronem.
– Przepraszam, czy pociąg do Ostrowca odjechał?
– Tak. Przed chwilą właśnie
…Spóźnienie się na pociąg. Ostatni tego dnia pociąg.
Mamy w nogach ponad 100km. Przed nami ponad 100 km. Ktoś da radę?
Nie, nie próbujemy dać rady. Biorę telefon do ręki, focha zamieniam w uprzejmość i bez mądrości w głosie rzucam:
– Cześć Łukasz. Co robisz?…
Odroczony odjazd
A teraz ruszcie wyobraźnię, bo Wam nie zobrazuję żadną fotą tego, co wydarzyło się dalej.
Zrobiło się ciemno.
Łukasz przyjechał. Zapakowaliśmy do francuskiego kompaktowego auta cztery rowery i cztery litery (każdy swoje). W rezultacie pięcioosobowe auto typu hatchback transportowało pięciu pasażerów i cztery rowery. Czy ktoś z Was ma taką wyobraźnię?
My wyobraziliśmy sobie w końcu, ile to jest kawałek. Kawałek to dystans, jaki musisz pokonać w czasie, który nie pozwoli Ci zdążyć na pociąg 😉
Miłego rowerowania!
Basia.
Moja wyobraźnia zaczęła działać już od samego początku „5x czerwone…, ostatnie światła i szlaban,…”. Jakbym tamtędy jechał nie raz, ale tego jak się wpakowaliście do samochodu za nic nie mogę pojąć. To przeczy rozsądkowi i prawom nauki. ;).
Fajna wycieczka. Ponidzie chodzi za mną już od jakiegoś czasu.
Sama nie mogę do tej pory pojąć, jak nam się to udało ? A Ponidzie najpiękniejsze wiosną!
Na Ponidziu bywaliśmy kilka razy, ale tak naprawdę nie były to wizyty na Ponidziu ile w konkretnych miejscach Ponidzia. I mimo, że w liceum spędzałem w świętokrzyskim każde wakacje, a na studiach część (w tym z rowerem), to nigdy nie przemierzałem tego rejonu jadąc rowerem od miejscowości do miejscowości 🙁 Niestety dosyć późno odkryłem kwalifikowaną turystykę rowerową, z sakwami, a nie z plecakiem, może wynikało to też z braku wzorców, towarzyszy…? Czas to zmienić w przyszłym roku na wiosnę i wybrać spędzić tam kilka dni, tyle, że z rodziną 🙂
Ja jestem świeżakiem w turystyce rowerowej. Nie dość, że późno odkryłam tą formę poznawania świata, to jeszcze później Ponidzie. A świętokrzyskie to przecież moja ziemia od urodzenia! Polecam baaardzo. Zatopić się w morzu łąk pośród bocianiego klekotu ? Koniecznie przez Ponidzie, zamiast do miejsc Ponidzia ?
Byłem tam raz na rowerach przez tydzień i zapamiętałem, że bardzo ciężko było gdzieś znaleźć agroturystykę. Może się zmieniło? Bo pięknie jest na pewno. Z Ponidzia bardziej podoba mi się jego południowa część w okolicach Wiślicy i Skalbmierza (może dlatego, że fotograficznie jest najładniejsza)
Z agroturystyką nadal ciężko. Za to miejsc na dzikie biwakowanie pod dostatkiem 🙂