Dobra zabawa zaczyna się od loda!
Po zjechaniu z głównej drogi na boczne trakty, mojemu niezadowoleniu z przygotowania Skarżyskiego Rajdu daję wymowny upust słowny. Za chwilę mogę się jeszcze wyżyć fizycznie, bo przed nami rysuje się podjazd. Każdy z trzymającej się razem kilkuosobowej grupy bierze go na miarę swoich możliwości. A ja cóż, nie przemęczam się i nie nadwyrężam łańcucha mojego crossowca i zostaję w tyłku. Mniej więcej w połowie naszego nachylenia jadąca przede mną Kasia rzuca:
– Patrz. Tradycyjne lody! Idziemy?
wskazując na bardzo estetyczny niewielki budynek tuż przy drodze.
Szybko analizuję. Kutwa. Nie znamy drogi. Na bank się gdzieś pogubimy, jak inni pojadą. A inni pojadą, bo widać, że im przyświeca odmienny od naszego cel. Przeć do przodu na maksa. My chcemy się dobrze bawić, cieszyć jazdą, a nie umykaniem kolejnych kilometrów i przede wszystkim delektować otaczającym krajobrazem. W końcu jesteśmy w Górach Świętokrzyskich. Tu jest pięknie!
– Idziemy!
Niech się dzieje co chce. Może nie mamy wgranych map, ale mamy w telefonach odbiorniki gps. Zawsze gdzieś dojedziemy! Mamy tylko trochę wyrzuty, że nasz kolega Paweł został tam z przodu, a my nie znamy nawet jego numeru telefonu. Wyszło prawda na jaw. Jesteśmy jędzami, ale wcale nie dobrze nam z tym 😛
Lody! Niepozorne śmietankowo-truskawkowe lody! W nerwie połączonym z przyjemnością lizania zimnego loda dostałyśmy głupawki. Rozbawione sytuacją i wizją tego, co nas czeka rżałyśmy od ucha do ucha. I nagle zza wierzchołka naszego podjazdu pojawił się on! Paweł. Wrócił!
– Wy zołzy wstrętne! Co z Wami. My tam wszyscy czekamy, myślimy, że jakaś awaria, a Wy sobie lody wsuwacie!
Nasza głupawka szybko udzieliła się także Pawłowi, który szybciej niż się pojawił, pobiegł zamówić loda 😀
I tak siedząc sobie w cieniu drzew, w cudownych już nastrojach patrzymy tylko, jak co kilka minut kolejna grupka uczestników rajdu nagina do przodu. Po co ten pośpiech, skoro określone przez organizatora ramy czasowe to 5,5 godziny? Przecież nagród dla najszybszych nie przewidziano.
Schłodzeni od wewnątrz ruszamy dalej. Kończymy podjazd, zjeżdżamy w dół, kończą się zabudowania i zaczyna się krajobraz, za jakim tęskniliśmy. Na łące kępa kwiatów w kolorze różowym, po obu stronach drogi zielono, w tle zarysy pasm naszych Świętokrzyskich paGór. Od teraz na wszelkich rozjazdach dróg posiłkujemy się gps-em ale wiemy już, że nie odtworzymy śladu zgodnego z mapą rajdu. Będziemy kręcić jeszcze po drodze właściwej trasy, ale będziemy też kluczyć szutrami i polnymi drogami.
Na pierwszym skrzyżowaniu dróg mamy już wątpliwość, którędy jechać. Tutaj jeszcze zamierzamy trzymać się wytyczonej trasy. Skala mapy i jej jakość nie do odczytu. Skręcamy tam, gdzie krajobraz do nas przemawia bardziej i już po chwili okazuje się, że nie był to właściwy kierunek. Droga się kończy i mamy wybór zawrócić albo podążać śladem szutrowej drogi w nieznane, tam dokąd nas doprowadzi. Niewłaściwy kierunek, to jednak dobry wybór 🙂
Najbliższe kilometry pokonujemy polną drogą, tuż nieopodal rzeki Psarki. Po lewej fałdowane pola, po prawej Pasmo Klonowskie. Lecimy z biegiem Psarki, nie wprawiając korb w ruch. Choć teren zdaje się być płaski, jedziemy bez używania mięśni naszych nóg.
W tym przyjemnym krajobrazie dolatujemy do DW 751. Mierzymy się z niezłym podjazdem, by w pocie czoła ostatecznie dotrzeć na jego szczyt skąd rozpościera się piękny widok na świętokrzyską ziemię. To wzgórze Barbarka.
Ułańska fantazja
To tu pauzowaliśmy podczas wycieczki na Wykus. Dzisiaj historia staje przed nami, jak żyw! Jakież jest nasze zdziwienie, gdy tuż przy kaplicy św. Barbary, za kępą drzew w cieniu ich koron dostrzegamy konie!
Jak się po chwili okazuje popas ma nie tylko zwierzyna, ale także ułani! Czy mierząc się z podjazdem wypociliśmy rozum? Czy to co widzimy jest realne, czy to słońce przepaliło zwoje? Zaproszeni do ułańskiego grona witamy się, rozmawiamy, głaszczemy konie. A jednak są prawdziwi 😀
To grupa rekonstrukcji historycznej z Kielc podążająca na uroczystości poświęcone żołnierzom Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich Armii Krajowej „Ponury-Nurt” na Wykusie. Jakże gnać dalej, skoro taka gratka nie zdarza się co dzień. Zaproszeni na wspólny popas znowu zostawiamy gdzieś z tyłu ideę rajdu. Niektórzy myślą nawet o tym, by zmienić środek transportu 😀 Katarzyna na koń!
Po chwili kolorowych kolarskich koszulek jest coraz więcej pośród koni niż stonowanych barw ułańskich. Czyli nie wszyscy jeszcze na mecie. Szosowi też chcą poczuć smak ułańskiej fantazji 😀 Zniosło i ich w bok.
Z kronik historii
Szosowcy tak szybko, jak się pojawili, tak szybko poniosło ich dalej. Ze wzniesienia ruszyliśmy razem, a w połowie zjazdu mogliśmy tylko obserwować ich zanikające sylwetki. Gdy Oni napierali do przodu nie wytracając prędkości, my zwolniliśmy tempa by zatrzymać się w Michniowie.
Dlaczego właśnie tutaj? Bo tu rozgrywały się dramatyczne wydarzenia 12 i 13 lipca 1943. Wieś Michniów została spacyfikowana przez niemieckie oddziały policyjne. W odwecie za pomoc oddziałom partyzanckim wymordowanych zostało ponad 200 mieszkańców wsi. Nie była to szybka śmierć od kulki w łeb. Większość mieszkańców zginęła podpalona w swoich domach, stodołach, przybytkach. Po wsi pozostały zgliszcza. Zachowały się tylko dwa budynki, a władze okupacyjne zakazały odbudowy i uprawy pól. Michniów praktycznie zniknął z powierzchni ziemi.
Dla upamiętnienia tych przykrych i okrutnych wydarzeń, a także martyrologii innych polskich wsi, w Michniowie powstaje Mauzoleum Martyrologii Wsi Polskich.
Bryła samego mauzoleum jest nadal w budowie, ale my zaglądamy na wystawę do Domu Pamięci Narodowej. Załapujemy się także na kilkuminutowy film przybliżający wydarzenia z lipca 1943 roku. I wiecie co? Taki charakter rajdu bardziej nam odpowiada. Mamy trochę sielskości, trochę rozrywki i jeszcze lekcja historii.
Meta
Zerkamy na zegarek. Za godzinę zamknie się rama czasowa rajdu. Co robić? Spinać się i jechać zgodnie z mapą czyli droga wojewódzka i krajowa? Nie uśmiecha nam się trochę ten wariant. Studiujemy teren w telefonie i zgodnie obieramy trasę. Z Suchedniowa boczna droga wiodąca równolegle do rz. Kamionki przemawia do nas bardziej. Tym bardziej, że doprowadzi nas wprost nad Zalew Rejowski, gdzie meta kończy rajd.
To był dobry wybór. Bardzo przyjemny leśny trakt zafundował nam radość z jazdy. Droga umknęła niepostrzeżenie, a na mecie czekało najlepsze piwo na świecie 🙂
Kiedy tuż po 15 – ej wjeżdżamy na teren Ośrodka Rejów, niektórzy opuszczają już rajdową imprezę. Są jednak i tacy, którzy wracają styrani do granic możliwości ale z zadowoleniem, dumą i błotem na twarzy: mam to! 50 km MTB!
Jednak mało kto, a śmiem snuć domysł, że właściwie nikt nie zafundował sobie tyle co my przyjemności, tylu dobrych wrażeń, zdjęć, znajomości, zabawy i radości. Kto na trasie smakował loda? Kto spojrzał za siebie w zachwycie nad pięknem krajobrazu? Kto wąchał polne kwiaty? Kto klekotał z bocianem? Kto zaglądał koniom w zęby? Kto był na lekcji historii? Kto puścił wodze ułańskiej fantazji?
Atmosfera na mecie wyparła pierwsze niezbyt chlubne wrażenie organizacji Skarżyskiego Rajdu Rowerowego. Tu już wszystko nam się podobało. Rowerowa rodzina jednoczyła się przy zimnym piwku, pączkach i kiełbaskach! A te po rowerowych jazdach smakują najlepiej! Chłopaki z tras MTB pełni zachwytu nad jakością i różnorodnością terenowych tras. Narybek szosowców pełen podziwu dla witalności, jaką reprezentowała kolarska starszyzna. My usatysfakcjonowani, że sprawy wzięły taki obrót, o jakim właśnie przeczytaliście 🙂
To co? Jeszcze po piwku i widzimy się za rok!
Basia 🙂
Zachęcająca relacja, fajnie oddaje luzackie podejście, kontrastujące z często występującym „napieramy na maxa”. 😉
Spinać się można, a nawet trzeba w innych okolicznościach. Siedząc niekoniecznie na rowerowym siodełku ?
Czyli wszystko na to wskazuje, że rajdy zorganizowane nie są Twoim żywiołem;-) Też tak mam. Wolę w swoim tempie, swoją trasą, szlakiem jadę jak mi z nim po drodze 😉
Swoja sprawdzona ekipa i heja! 😉
Dokładnie tak ? Nie ma to jak improwizacja w drodze ?