Zimowy Janosik. Górski bieg po Spiszu

Zimowy Janosik skusił mnie jednym. Miejscem, w którym odbywa się ta impreza biegowa. Polne dukty, leśne ścieżki i szlaki Spiszu mają to piękno, którego próżno szukać w innych regionach polskiego pogranicza. Tutejsze szlaki, z których rozpościerają się panoramy Tatr, Pienin i Gorców tworzą Spisz miejscem wyjątkowym. Takim, do którego dusza się rwie, a człowiek chce nieustannie wracać.

Ale po kolei…


Biegam, choć wcale nie bardzo lubię. Właściwie nie wiem nawet, czy można to nazwać bieganiem. Może bardziej właściwym słowem byłby „jogging”. Po polsku mówiąc „truchtam”. Od jakichś 2 lat biorę udział w lokalnych imprezach biegowych, charytatywnych biegowych akcjach, dużych biegowych imprezach i truchtam po okolicznych lasach dla siebie i utrzymania „jako takiej” fizycznej formy. Przez to moje bieganie udało mi się nawet dwukrotnie stanąć na podium! (o choćby, jak tutaj)

 

Początek górskiej biegowej przygody

Nadszedł ten czas, kiedy te lokalne biegowe imprezy, krótkie dystanse i okoliczne lasy przestały mnie rajcować, a dusza zaczęła rwać się po więcej biegowych doznań. Podniosłam więc sobie poprzeczkę i wypuściłam na przebieżki w nieodległe Góry Świętokrzyskie. Raz, drugi, trzeci… Aż przyszedł moment, w którym podjąłam wyzwanie! Zimowy Janosik! Górski bieg ścieżkami Spiszu!

 

 

Zimowy Janosik. Pierwsze górskie biegowe wyzwanie

 

Nie było miejsca na rozważania, dywagacje i inne rozkminy. O szybkości decyzji zaważyło tak naprawdę jedno. Miejsce, a dokładnie Spisz!

To przez Spisz przebiegają trasy  Zimowego Janosika. Krainy, która urzeka swoim pięknem, spokojem i majestatem gór.

Do startu niemal pół roku, a ja już widnieję na liście startowej. Nie porywam się na długie dystanse i wybieram trasę na 20 km z dokładką nazwanej Zawianym Pyzdrą. W końcu, choć to tylko Spisz, ale zimą! Start 01 lutego 2020r.

Niepokój miesza się z podnieceniem. Nie mogę tak przecież ruszyć z marszu i z dotychczasowych biegowych dystansów po, co najwyżej 10 km, wybiegać nagle 20 km w pofałdowanym terenie Spiszu.

W październiku 2019 postanawiam przygotować nieco swoje ciało i organizm do zamierzonego dystansu.

 

Czas przygotowań i trening biegowy

W listopadzie zaczynam treningi. Systematyczne bieganie, w których tempo wyznaczane jest przez tętno. Biegania, wybiegania, interwały. Tak się zaczyna kręcić mój tydzień. Po 2 tygodniach treningów łapię drobny mięśniowy uraz i jakąś infekcję. Tym sposobem odpuszczam na jakiś czas. Potem grudzień, święta i całe to okołoświąteczne zamieszanie. Treningi są ale mniej systematyczne. W styczniu wyjazd w góry na łaziorkę. A jak to w górach, procenty nie tylko przewyższeń, ale i te wyskokowe, co niekoniecznie w bieganiu pomoże. Znów tydzień wylatuje. W połowie stycznia wracam na treningowe tory. Mam wrażenie, jakbym zaczynała wszystko od początku. Ale wierzę, że dam radę.

 

Zimowy Janosik. Tydzień do startu

 

Sobota. 7 dni do startu

Tydzień przed startem. Może to nie najlepszy czas na bieganie po górach ale pokusa sprawdzenia swoich możliwości zwycięża. 15 km u siebie po Górach Świętokrzyskich. Szału nie ma, ale tragedii też nie.

 

Niedziela. 6 dni do startu

Świeci piękne słońce. Łapię rower i rozkręcam 30 km w mroźnym powietrzu po okolicy.

 

Poniedziałek. 5 dni do startu

Czuję się dobrze, ale niepokoją mnie zbyt częste ataki kichania.

 

Zimowy Janosik. Jak potrzaskały się moje biegowe plany

Wtorek. 4 dni do startu

Wstaję zakatarzona. Boli mnie gardło. Kicham i prycham. Jednak decyduje się iść do pracy. Z każdą godziną jest coraz gorzej. Leje się z nosa, pod którym ognisko opryszczki dojrzewa z każdą godziną. Na szczęście nie mam żadnych bóli, ani nie czuję gorączki.

Po południu wizyta u lekarza. Diagnoza: infekcja wirusowa.
Zalecenia: co najmniej 3 dni leżenia w łóżku, dużo witamin, domowe sposoby na przeziębienie i żadnego biegania.

Całe moje niemal półroczne czekanie, nadzieje i podniecenie roztrzaskało się o miękkie włókno higienicznej chusteczki wraz z wylatującą z nosa wydzieliną. Moje wizualizacje biegnącej pośród innych zawodników radosnej twarzy, tryskającego energią ciała zasłoniła chmura rozbryzgujących się dookoła, po uwolnieniu z otworu gębowego podczas ciągłego kichania, zarazków. Tryskające energią ciało zostało przyduszone, a raźne biegowe kroki zmieniły się w ledwo powłóczenie nogami.

Kładę się do łóżka.

 

Środa. 3 dni do startu

Leżę w łóżku i nie zamierzam nigdzie z niego wychodzić, poza potrzebami natury fizjologicznej. Odwołuję inne badania i wmawiam sobie, że z każdą godziną jest lepiej. Gdy tylko usiłuję zrobić coś więcej poza herbatą, organizm słania się i ciągnie w stronę łoża. Piję ciągle. Herbata z lipą, kwiatem bzu i sokiem własnej roboty (o dzięki Ci losie, że wychowałam się na wsi i mam te dobrodziejstwa przy sobie). Wieczorem mleko w połączeniu z masłem, miodem i czosnkiem. Pomidorowa na rosołku (pierwszy raz miałam zamrożony rosół! Co za szczęście!) przyprawiona nieco ostrzej. I woda. Dużo wody. Tyle mogę, choć w głowie roi się od dań i przepisów wskazanych do spożycia przed startem. Niestety nie mam sił na ich przygotowanie.

Biję się z myślami. Może odwołać, może nie jechać, może to jeszcze nie ten czas. Dzielę się swymi obawami z partnerem, z którym miałam pobiec ten bieg i pół żartem, pół serio proponuję „zwalniam pakiet startowy, zadzwoń do kogoś, z kim chciałbyś pobiec”. Po kilku minutach dzwoni telefon. Słyszę w słuchawce „Cześć. Słuchaj. Za 2 dni biegnę w Zimowym Janosiku. Mam wolny pakiet startowy. Masz ochotę pobiec?”

Nie masz pewności? Wykonaj telefon do przyjaciela. Wystarczyło, by rozwiać wątpliwości.

Pakuję się.

 

Czwartek. 2 dni do startu

Niby dwa dni do startu, ale to już dzień wyjazdu na Spisz z racji zamówionego kilka miesięcy wcześniej noclegu. Zbieram całe swoje siły, by przygotować jakieś węglowodanowe strawy na najbliższy dzień. Krzątam się więc po kuchni z co prawda, mniej przysłoniętymi wizjami rozbieganej, zadowolonej twarzy, ale ciągle jeszcze obrazy te unoszą  się za ponurą mgłą.

Po południu marzę już tylko o tym, by usiąść w fotelu pasażera i zasnąć.

Nie zasypiam., chociaż aura jest paskudna. Leje deszcz a niebo zasuwa ciemny woal chmur. Dopiero za Nowym Sączem nawierzchnia robi się sucha, a zza okolicznych wzgórz nieśmiało wychyla się księżyc. Niestety żadnych oznak zimy nie ma.
Pierwsze ślady białego opadu dają o sobie znać w Krościenku nad Dunajcem. Jednak biel pozostałych na poboczu bruzd śniegu ma już niewiele z śnieżną bielą. Biała Pani zagościła tu owszem, ale dzisiaj pozostaje z ponurym makijażem i „smokey eye”.

Kiedy docieramy na miejsce, po 5 godzinach w trasie mam już tylko ochotę na sen. Zasypiam.

 

Piątek. 1 dzień do startu

Zgodnie z zaleceniami lekarza trzeci dzień pozostaję w łóżku. Po opryszczce niemal nie ma ani śladu. Łóżko też nie jest usłane chusteczkami pełnymi smarków. Kichanie jeszcze się zdarza, ale nie częściej niż nic nie wróżący pojedynczy kich na kilka godzin.

Mimo to leżę w łóżku i dogrzewam swoje ciało. Gdy to piszę, o szyby dzwoni deszcz (nie mylić z jesiennym). Biegowy partner szusuje gdzieś tam na nartach, a ja choć osłabiona to jednak pełna pozytywnych myśli. Jutro ma być przecież lepsza pogoda! Czasem przerwa w bieganiu wychodzi na dobre. A organizm jak poczuje smak endorfin to zbudzi się zew!

Po południu odbiorę pakiet startowy. A jutro? Jutro przyjdzie NOWY dzień 🙂

 

 

Zimowy Janosik 2020. Dzień startu

 

SOBOTA 01.02.2020

Zimowy Janosik – czas podjąć wyzwanie!

Wstałam z łóżka. To pierwsza dobra oznaka. Druga – za oknem nie pada!

Czuję jeszcze w sobie te ostatnie dni spędzone z zasmarkanym nosem w łóżku ale podniecenie bierze górę. Kiedy ja uprawiam poranną higienę, biegacze z dłuższych dystansów zmagają się już na trasie.

Przed 9 rano meldujemy się w Niedzicy, skąd autobus zabierze nas na miejsce startu. Dookoła gwarnie i kolorowo. Każdy zgodnie ze swoją filozofią albo się rozgrzewa, albo coś zakąsza, popija płyny czy też dopieszcza swój wygląd. Jesteś pomiędzy tym wszystkim i czujesz, że ta ławica ludzi, choć każdy innego sortu, to z jedną cechą wspólną – wariactwem! Tym szaleństwem duszy, radością życia, euforią i rozkoszą czerpaną z górskich biegów, które dostarczają doznań rodem z sadomasochizmu.

Łapszanka. Zjeżdżają się autobusy z zawodnikami. Z jednego z nich wysiadamy my. W lokalnej szkole załatwianie ostatnich potrzeb, krótka odprawa i o 10.00 START!

 

Start!

Kilkadziesiąt metrów asfaltem w dół, by po chwili zacząć to, co najlepiej smakuje. Podejścia, podbiegi, grząski grunt i piękne panoramy.

Grunt z założenia zimowych biegów powinien być zwarty, zmrożony, przykryty białym i świeżym puchem. Zimowy Janosik 2020 w swej scenerii, bez wątpienia funduje ucztę dla oczu. Nawet kilka kilometrów prowadzi zawodników w śnieżnych połaciach i białej scenerii. Jednak to tylko namiastka zimy. Reszta przypomina bardziej przedwiośnie. Śnieg, który nie zdążył się roztopić, czy też spłynąć w strugach intensywnych opadów deszczu, które dzień przed startem nawiedziły Spisz, skrywa pod swoją powierzchnią grząski grunt. Pacnięcie w tak podmokłe miejsce od razu wyczuwa się w bucie.

Pierwsze kilometry trasy, tuż przed przełęczą nad Łapszanką

Z przyczyn naturalnych (jak na załączonym obrazku) wszyscy amatorzy przygody (nie wyniku) wyciągają swoje telefony, by uwiecznić takie widoczki

Szybka zmiana trasy z szerokiej ulicy na wąską ścieżkę prowadzącą w górę powoduje zator i wymusza dostosowanie tempa do całego sznura podążających przed Tobą ludzi. O ile w najbardziej stromym miejscu jeszcze Ci to nie doskwiera, to na odcinkach w których wiesz, że mógłbyś przyspieszyć, a nawet chcesz wprowadzić swoje nogi w trucht, zaczyna lekko przeszkadzać. Ale co tam! Przecież ja tu nie biegnę na wyścigi, a dla przyjemności i sprawdzenia, czy w ogóle zdołam na tą metę dotrzeć!

 

Jezusicku, jak tu piknie!

No i zaczyna się! Ja już dobrze znam te panoramy! A mimo to dopada mnie ta nieodparta chęć zatrzymania się i uchwycenia tego piękna za pomocą aparatu. Skrywane dotychczas za wzniesieniem, ukazują się nagle oczom biegaczy, jak na dłoni – Tatry Bielskie! Ten, komu nie przyszło jeszcze poznać widoków roztaczających się z Przełęczy nad Łapszanką, staje jak wryty w ziemię. Echom, achom i ochom nie ma końca. Do przodu gnają chyba tylko Ci, co biegną po wynik. Reszta wyjmuje smartfony, by uwiecznić te panoramy w pamięciach swoich telefonów. Chociaż, wierzcie mi, w swojej własnej są znacznie bardziej głębokie, wyraźne i piękniejsze! Tak imponujące, że dopiero po kilku minutach zachwytu schylasz się, by podnieść swoją szczękę.

Tatry z przełęczy nad Łapszanką

 

Przełęcz nad Łapszanką. Pierwszy wyżerka

Podczas Zimowego Janosika na pewno nie zgłodniejesz. Na trasie liczącej nieco ponad 20 km, jest aż 3 punkty żywieniowe. I to nie z byle czym! Słodkie zakąski, soczyste źródła witamin i owoc łącki! Ten ostatni podawany w płynie rozgrzewa solidnie. Może nawet, co niektórym odbiera siły.

Aby mi ich nie zabrakło łapię tylko kawałek pomarańczy, banana i ciastko. Dlaczego? Bo wiem, że po tych przyjemnościach nastąpi spadek tempa, a znacznie wzrośnie zaś tętno!

Punkty żywieniowe zaopatrzone są w smakołyki

Słodkości rozkoszują podniebienie

Zimowa sceneria odchodzi w zapomnienie. Pejzaż pozostawionych za plecami Tatr staje się odległym wspomnieniem, bo oto za chwilę się zacznie zmaganie z mazistym błotem. Zanim jednak rozważać zacznę w myślach, gdzie stawiać każdy kolejny krok podczas zbiegu, trudno mi się ruszyć z miejsca na podejściu. Topniejący lód, po którym spływa struga wody, zatrzymuje mnie i czuję jak obsuwam się w dół. Na szczęście po chwili odczuwam na łokciu mocny chwyt, który pomaga mi się zatrzymać, zmienić trajektorię i ruszyć do przodu.

Za plecami Tatry, przed oczami Pieniny

Oznaki zimy w postaci śniegu i lodu ustępują mokrej, błotnistej brei. Ponieważ nie lubię zbiegów, podłoże mi nie leży. Ale cóż zrobić? Czasami nie uniknie się dupozjazdów. Dlatego zdarza mi się jeden krótki kontakt z glebą inną częścią ciała, niż racice. I chyba można napisać, że TYLKO jeden.

Na odsłoniętych zboczach zmagać się trzeba z lodowo-błotnistą breją

 

Łapsze Niżne. 1/2 trasy i żarło nr 2.

 

Przed drzwiami remizy, czekają na Ciebie uśmiechnięci ludzie. Dopingują i zachęcają do rozkoszowania podniebienia „Czarem Roztocza”. Tym razem wychylam kieliszek z płynem 🙂 W połowie przebytego dystansu chyba mi się coś należy? Kiedy jezusicek bosą stópką stąpa po miękkich ścieżkach podniebienia, z budynku wydobywa się dźwięk góralskich melodii. To górale, przygrywając na swoich wielkich instrumentach, dodają zawodnikom energii.
Posilamy się ciepłą strawą, łapiemy owoce, ładujemy organizm cukrem w postaci coli i ruszamy dalej.

Po wielokilometrowym zbiegu, czas zacząć znowu piąć się w górę. Na tym odcinku nikt, kto jest w zasięgu wzroku, nie biegnie. Idę i ja. Staram się jednak żwawo stawiać kroki. Gdy tylko się wypłaszcza wprawiam nogi w szybszy ruch. Tu po zimie pozostało tylko błoto, które zasysa Ci buty. Po 12 kilometrze jest mi już wszystko jedno, jak mokre są moje stopy. Byle tylko nie stracić buta w tym błocie.

fot. Magdalena Sedlak

Na leśnych odcinkach mamy powrót zimy. Śnieg jest mokry, śliski i kopny. Kiedy trasa wyprowadza na bitą drogę, odczuwam ulgę. Jednak tylko wąski pas pobocza nie jest oblodzony.

 

Cisówka. Żarło nr 3.

Od kilkunastu minut odczuwam dyskomfort w postaci ucisku długiego palca lewej stopy. Poprawiam skarpetę i staram się wyrzucić z głowy tą niedogodność. Na ostatnim punkcie moje treningowe braki w dłuższych dystansach zaczynają wychodzić do wierzchu. Uruchamiam głowę powtarzając, jak mantrę „dasz radę, dasz radę”. Na duchu podnoszą wolontariusze obsługujący punkt żywieniowy, zapewniając, że jeszcze tylko 5 km i już tylko w dół. Psychika tego potrzebuje, ale szybko też teren weryfikuje stan faktyczny. Fakt, faktem, realnie jest już tylko w dół z tym, że obniżanie wysokości ma postać sinusoidy.

Wybiegamy z lasu i to chyba jest już ten moment, kiedy rzeczywiście teraz będzie już tylko w dół. W zasięgu wzroku pojawia się Jezioro Czorsztyńskie. Odczuwam delikatne skurcze w łydkach. Nie! Nie teraz! Rozważam aplikację magnezowego shota, ale szkoda mi już zwalniać tempa. Gruntowa droga zmienia się w asfalt. To już Niedzica!

Ostatnie kilkaset metrów chodnikiem, kilkaset metrów koroną zapory Niedzica i… schody. Pokonanie kilkudziesięciu schodków w dół, okazuje się najbardziej irytującym zadaniem tego dnia. Wiem, że cel jest już bliski ale staram się jeszcze utrzymać koncentrację. Już słychać gwar niosący się z hali maszyn Elektrowni Wodnej Niedzica, gdzie znajduje się meta! Ostatnie metry, wbiegam do budynku. Odseparowany barierkami wąski korytarz prowadzi biegaczy do mety. Przekraczam metę!

Hala Maszyn Zespołu Elektrowni Wodnych w Niedzicy

Radość miesza się ze zmęczeniem. Dominującym uczuciem jest stanowczo radość. Zmęczenie da się we znaki później. Ale tylko na kilkanaście godzin. Satysfakcja i zadowolenie pozostanie na zawsze.

Pierwszy medal biegów górskich 🙂

Cóż by to był za bieg, bez sflogania się

Po wszystkim ma się już tylko wy…biegane 😉

 

 

Zimowy Janosik w liczbach

Dystans: 22, 51 km
Czas trwania: 3:09:52 *meta
Miejsce Open Kobiet: 56/153
Miejsce w kategorii wiekowej: 43/105

 

Szalonych wyzwań!

Basia.

2 komentarze

  • Marcin 20 lutego 2020 at 09:34

    Gratuluję! Super wpis, a jakie widoki 🙂 Piękne są góry w zimę.

    Reply
    • rowerowy kRaj 21 lutego 2020 at 10:24

      Dziękuję ? A góry… zawsze są piękne ?

      Reply

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)