Tarnica i Szeroki Wierch

Wychłodzeni wiatrem i mglistym wilgotnym powietrzem na Połoninie Caryńskiej wróciłyśmy do Ustrzyk na nocleg z nadzieją, że nowy dzień będzie dla nas łaskawszy. Wieczór spędziłyśmy na pogawędkach przy kominku z turystką, która Bieszczady zna chyba lepiej niż własną kieszeń. Pani Teresa od kilkunastu lat rok rocznie, przyjeżdża do Ustrzyk eksplorować bieszczadzkie szlaki. Nie sposób było nie czerpać z jej wiedzy i doświadczenia. Zasypywana pytaniami, cierpliwie dzieliła się z nami drogocennymi wskazówkami. Z tej rozmowy, poza spędzeniem czasu w miłej atmosferze z dawką praktycznych informacji, wyniosłyśmy jeszcze jedno – plan wędrówki na kolejny dzień. Ostatecznie jednak, to poranek i pogoda miały zdecydować, jak go spędzimy.

Nuta optymizmu w mglistym poranku
A poranek nie wyglądał najlepiej. Mgliste powietrze nie napawało nas optymizmem. Po sowitym śniadaniu cóż nam zostało? Cierpliwie poczekać. Dać chwilę na uleżakowanie się posiłku w naszych żołądkach i usadowienie się słońca pomiędzy chmurami. Nasz wzrok niecierpliwie uciekał co chwilę w stronę okna, a każdy łyk porannej herbaty był także łykiem pokrzepienia. Będzie słonecznie! Ruszamy!
No dobra, wskakujemy w buty, zakładamy nasze homonto* (*czyt. plecak), zamykamy za sobą drzwi agro i idziemy!
Ale dokąd?
Tego dnia zdajemy się na los. Po nie zbyt udanym „wow” na cycach carycy, który miałam nadzieję wywrzeć na mamie tą wędrówka w góry, brakło mi odwagi porwać się (tzn. mamę) na coś znacznie dłuższego. Po głowie chodziła Tarnica. Najwyższy szczyt polskich Bieszczadów. Ojjj, mama nie pałała radością, kiedy podzieliłam się z nią moją pokusą. Trochę było mi żal dnia na realizację planu B. Plan B zakładał bowiem ponowne wejście na połoninę Caryńską, tyle że od strony, którą poprzedniego dnia miałyśmy zejść – Brzegów Górnych. Szybka przechadzka do zejścia Przełęczą Wyżniańską. Poczucie odpowiedzialności za mamę, która taszczy na swoich barach jakieś 30 wiosenek więcej ode mnie, oddala mnie od Tarnicy. Córunia, która zgotowała swej matce przymusowy urlop w górach, mając jednak na względzie solidniejszy bagaż lat swojej rodzicielki, nie stawia na swoim. Co się odwlecze to nie uciecze.

Są takie zbiegi okoliczności, które przypominają wyrafinowany plan.
Tarnica miała się odwlec w czasie ale się nie odwlekła. Jedyny kierowca, jaki jeszcze miał nadzieje zarobić na turystach korzystających z podwózki na szlak, właśnie się pojawił.
– Gdzie Pan jedzie?
– A gdzie potrzeba?

– Wołosate?
(Mama nie protestuje. Myślę, że przedzierające się spoza mgły słońce tchnęło w nią energii).
Chętnych na ten sam kierunek znalazło się jeszcze dwoje. To co? Los chciał, że jedziemy do Wołosatego, by stamtąd ruszyć niebieskim szklakiem na Tarnicę. Los to spełnione urojenie 🙂

Słońce coraz raźniej wychodzi nam na spotkanie. Niebieskim szlakiem ruszamy, by osiągnąć nasz (mój?) cel.

Początek szlaku z Wołosatego na Tarnicę

Początek szlaku z Wołosatego na Tarnicę

Jest całkiem optymistycznie. Widok z tej perspektywy nie mniej cieszy oko, niż ze szczytów :)

Jest całkiem optymistycznie. Widok z tej perspektywy nie mniej cieszy oko, niż ze szczytów 🙂

Spokojnym tempem podążamy przed siebie, poznając wiodącą tędy ścieżkę dydaktyczną Orlika Krzykliwego. Docieramy do miejsc, w którym nasz szlak krzyżuje się ze szlakiem konnym. Tutaj też znajdują się tablice informacyjne o BPN z poglądowymi mapami. Kiedy przystawiam aparat do oka, szukając dobrej perspektywy na zdjęcie, od razu sobie przypominam. Już kiedyś tu byłam. W 2010r. podczas mojego pierwszego spotkania z Bieszczadami. Wówczas bez mapy, zdana na przewodnika grupy w której się znalazłam, zamroczona nieco wszystkim tym, co towarzyszy wycieczkom organizowanym przez zakład pracy.

Tak było 26.09.2010

Tak było 26.09.2010

Tak było 26.09.2010r.

Tak było 26.09.2010r.

Rajd. 26 wrzesień 2010.

A tak było 26.10.2015r.

Niby tak samo, a jednak inaczej. I to jest piękne w górach. Jesteś w tych samych miejscach, ale z upływem dni, miesięcy, pór roku, lat, dostrzegasz w nich za każdym razem nowe piękno.
Wędrujemy dalej, a na szlaku cisza i spokój. Nawet ta samotnia nieco nam napędza strachu. A mimo to, lepsza ta cisza niż zgiełk i turystyczny hałas. Cieszymy oczy pięknem przyrody.

Po pokonaniu stromego podejścia, to co dookoła nieco się zmienia. Dochodzimy do granicy lasu, skąd widać już szczyt Tarnicy. Kiedy byłam pięć lat temu, podejście pod szczyt wyglądało chyba nieco inaczej. Teraz na górę prowadzą nas „schody”, które wśród pasjonatów Bieszczad nie cieszą się dobrą sławą.  Zarządcy BPN tłumaczą jednak inwestycję koniecznością ochrony roślinności, którą turyści niszczyli wydeptując coraz to nowsze ścieżki, by nie taplać się w błocie na głównym trakcie po sowitych opadach. Ponoć to progi przeciwerozyjne upiększone ochronnymi barierkami. Nie oceniam tej inwestycji. Daleko mi do prawdziwego górskiego wędrowca, a jeszcze dalej do specjalisty w sferze ochrony środowiska. Napawam wzrok tym, co dostrzec można wokół.

Pod Tarniczką łączą się szlaki – niebieski, czerwony oraz żółty, którym wejdziemy na 1346 m n.p.m. – najwyższy szczyt polskich Bieszczadów Tarnicę.  Mama zostaje pod Tarniczką z kanapką, termosem i zawartością mojego plecaka. Otuchy, że nie jest najstarsza na szlaku dodaje spotkanie z osobnikiem w podobnym wieku, tyle że płci męskiej, wędrującym w  towarzystwie dwóch młodzieńców. Domniemujemy, że synów. Jeszcze się spotkamy na górskim szlaku 🙂 Tymczasem ja biegnę na szczyt.

Tarnica wita
A właściwie wita nas krzyż, upamiętniający pobyt ks. Karola Wojtyły 5 sierpnia 1953. No i cóż można powiedzieć teraz. Rozpościerająca się stąd panorama , przy dobrej pogodzie ukazuje nam Tatry, i pasma górskie leżące po stronie Ukrainy – Gorgany, Ostrą Horę, Połoninę Równą, Połoninę Krasną, Świdowiec.

Szczyt Tarnica

Krzyż na Tarnicy

Panorama z Tarnicy

Panorama z Tarnicy

Panorama z Tarnicy

Panorama z Tarnicy

Widok z Tarnicy

Widok z Tarnicy

Szeroki Wierch
Po zejściu z Tarnicy Głównym Szlakiem Beskidzkim wędrujemy do Ustrzyk Górnych. Dzisiaj nic nas nie goni, żaden wiatr, chłód, mgły. Spokojnym krokiem, pochłaniając wzrokiem, nozdrzami i wszystkimi zmysłami to co dookoła, z dostrzegalnym zadowoleniem w wyrazie twarzy mamy, cieszymy się tym, co oferują połoniny Szerokiego Wierchu.

Popołudniowa godzina sprawia, że szlak pustoszeje na dobre. Końcowe zejście do ściany lasu to odcinek, na którym spotykamy ostatnich tego dnia wędrowców. Bukowy las wita nas wszystkimi możliwymi odcieniami żółtej barwy, które skrzą się w promieniach chylącego się  słońca.

A na koniec zwiódł nas szumem jeszcze jeden żywioł

Jest, jak jest, bo gdyby miało być inaczej, to by było.
Tak oto trochę z siły woli, trochę z przypadku cały dzień spędziliśmy na górskim szlaku. Bez żadnych strat, całe i zdrowe, naładowane wręcz energią na kolejny dzień.

Dla kogo szlak?
Wołosate – Tarnica- Szeroki Wierch-Ustrzyki Górne to szlak, na który na pewno musimy poświęcić kilka godzin. Teren nie jest wymagający. Właściwie jedno bardziej strome podejście tuż przed granicą lasu pod Tarnicą. Gdy osiągniemy Tarniczkę i sąsiadującą z nią Tarnicę, to potem już wędrówka połoninami jest lekka, łatwa i przyjemna. Przyjemna to właściwie jest cała trasa 🙂 Jeden uskok wymagający nieco więcej skupienia i uwagi, by nie zjechać na pupie. Na szlaku możemy spotkać turystów poruszających się na własnych nogach w wieku od przedszkolaka do dojrzałego emeryta. To chyba każdy może!
No to ruszać tyłki, pakować plecaki i w drogę!

4 komentarze

  • Poboczem Drogi 22 grudnia 2015 at 10:07

    Ale miałyście piękną jesień! I zupełne pustki na szlakach, można odpocząć. Zatęskniłam…

    Reply
    • rowerowykraj 22 grudnia 2015 at 21:15

      Okoliczności sprzyjały, by oddać się chwilom relaksu 🙂 Ale widzę, że u Ciebie też pogoda dopisała 🙂

      Reply
  • Kamil 12 stycznia 2016 at 19:17

    Dopiero dzisiaj odnalazłem Twój blog , bardzo fajnie się go czyta i ogląda 🙂 Bieszczady najładniejsze są jesienią więc wybrałaś się tam w najlepszym czasie 🙂 my byliśmy tam w czerwcu , jesienią się niestety nie udało… Pozdrawiam i zapraszam do nas 🙂

    Reply
    • rowerowy kRaj 12 stycznia 2016 at 19:46

      Dzięki za ciepłe słowo 🙂 Co do Bieszczad, to kilka dni temu, kiedy miałam okazję być tam ponownie, ktoś z miejscowych zachęcał nas do przyjazdu właśnie w czerwcu. Bo to ponoć najpiękniejszy soczystą naturą czas 🙂
      A na Waszego bloga oczywiście zajrzę, bo lubię odkrywać nowe i czerpać inspiracje.
      Pozdrawiam!

      Reply

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)