Są w naszym kraju takie miejsca, które choć nieopodal gwarnych ośrodków turystycznych, pozostają niezmącone hałaśliwym życiem. Uśpione w swej codzienności, jakby to ich jestestwo zatrzymało się w innej rzeczywistości. Piękne i malownicze, urocze i zachwycające, majestatyczne i potężne, a jednak dalekie od zgiełku i wrzawy, ciche i sielskie, radosne a zaciszne. Nie wpisane na karty turystycznych przewodników. Czasami takie niedocenione krainy zagrzeją na dłużej miejsce w naszym życiu obieżyświata. Niekiedy, całkiem przypadkowo, znajdujemy nowe i wpisujemy na karty historii naszego włóczęgostwa. Tak było tym razem. Zrządzeniem losu trafiliśmy na Polski Spisz – krainę, która stała się jednym z naszych ulubionych zakątków.
Ostatnie podrygi zimy na Polskim Spiszu
Gdy sezon narciarski dogorywał, padła szybka decyzja. Jedziemy. Trochę nart, trochę trekkingu na Podhalu na pożegnanie zimy. Białka Tatrzańska wzywała, ale ostatecznie wylądowaliśmy w jednej ze spiskich wsi. Tuż za Gorcami, między Pieninami a Tatrami, w głębokiej dolinie potoku Łapszanka. W sercu Polskiego Spisza – Łapszach Wyżnych.
Polski Spisz to znajdujący się w sąsiedztwie Podhala północno-zachodni skrawek historycznego Spisza położony między Tatrami i Pieninami, określony linią górskich rzek Białki i Dunajca oraz granicą państwa ze Słowacją. Tworzy go 14 wsi w trzech gminach: gmina Bukowina Tatrzańska, gmina Łapsze Niżne, gmina Nowy Targ. Przez północną część polskiego Spisza przebiega grzbiet Pienin Spiskich. Dalej na południu leży obniżenie zajęte przez doliny potoków Łapszanka i Trybski Potok, zaś jeszcze dalej na granicy ze Słowacją, wznosi się grzbiet Magury Spiskiej z najwyższym szczytem Polskiego Spisza – Kuroszowskim Wierchem (1040 m n.p.m.)
Łapsze Wyżne naszą bazą
Łapsze Wyżne okazały się być świetnym miejscem wypadowym nad taflę jeziora czorsztyńskiego, do ośrodków gorącej przyjemności w postaci basenów termalnych (my wybieramy te w Szaflarach), pod samiuśkie Tatry czyli do Zakopanego i wreszcie na białe szaleństwo* w Białce Tatrzańskiej.
*czyt. robienie z siebie bałwana na stoku.
Łapsze Wyżne to jednak przede wszystkim idealna baza na wędrówki i rowerowe jazdy traktami Polskiego Spisza. Dziś zabieram Was na wędrówkę z Łapsz Wyżnych do Bukowiny Tatrzańskiej śladem czerwonego szlaku pieszego.
Na szlak!
Ruszamy we dwie. To ostatni dzień naszego krótkiego pobytu w regionie spiskim. Ale jak każdy poprzedni zamierzamy go spędzić aktywnie. Trasa już wybrana. Mapa w łapę i ruszamy z kwatery. Za chwilę jesteśmy na czerwonym szlaku, który poprowadzi nas przez tereny Pogórza Spiskiego do Bukowiny Tatrzańskiej. Przygoda zaczyna się już na początku naszej trasy, kiedy na drodze staje nam, a raczej płynie bystry potok Łapszanka, nad którym kładki brak. Żeby chociaż jakiś kamień, po którym można byłoby przeskoczyć suchą stopą na drugą stronę. A tu nic! Wody po kolana, na skok za szeroko. Wracamy do mostku na drodze głównej i opłotkami wchodzimy na szlak. Polną drogą pniemy się wolnym krokiem pod górę zostawiając za sobą malejące zabudowania wsi. Im obraz wioski staje się coraz mniejszy, tym wyłaniające się w oddali zarysy Pienin stają się coraz wyraźniejsze.
Przystajemy co rusz nacieszyć oczy tymi widokami, bo za chwilę wejdziemy pomiędzy igliwia świerkowych drzew. To pierwsze marcowe dni. Słońce niepewnie przygrzewa, by za chwilę ustąpić kapuśniaczkowi. Ten szybko przemieszcza się z chmurką, by znowu pierwszeństwo dać słońcu. I tak pniemy się spacerkiem pod górę, przemierzając przez otwarte polany, świerkowe zagajniki, dostojny las. A ten nas zwodzi i dokazuje wodząc za nos, kiedy za każdym kolejnym zakrętem ukazuje nam się nowe podejście.
Temperatura wyraźnie spada na każdym kolejnym stopniu osiąganego pułapu naszej wędrówki. Kąt nachylenia terenu się wzmaga a pod stopami zalega coraz głębszy śnieg. Na dole nikt już o zimie nie pamięta. No może tylko narciarze czują jej namiastkę, bo na stokach jeszcze utrzymuje się pokrywa śniegu, a raczej pełna muld masa śnieg imitującą. No ale. Jak się nie ma co się lubi… My tymczasem tarzamy się w tym prawdziwym, naturalnym, który oblepia jeszcze śródleśne polany.
W końcu docieramy na najwyższy szczyt naszej wędrówki – Pawlików Wierch 1016 m n.p.m. (nazywany także Pawlikowski Wierch).
Na otwartej polanie, przy świętej figurce robimy krótką przerwę uprzyjemniając sobie ten czas gorącą herbatką. Uprzykrzeniem staje się hulający wiatr, który goni do dalszej wędrówki. A wędrówka od tej chwili zmienia całkowicie perspektywę. Teraz na pierwszy plan wychodzi Magura Spiska, a tuż za nią swoją potęgą dominują szczyty Tatr Słowackich. Choć te trudno oddzielić od spowijających je niskich chmur, których taniec będziemy oglądać aż do końca tej wędrówki.
Całkiem samotne, drogą pośród malowniczych łąk, prowadzone oznakowaniem czerwonego szlaku docieramy do rozstaju dróg, gdzie nasz szlak przecina się ze szlakiem niebieskim. Stajemy przed dylematem, którą trasę wybrać. Analiza mapy oraz czujna obserwacja sugerują, że szlak niebieski w kierunku przełęczy nad Łapszanką ukaże nam niezapomniane widoki na Tatry. Czerwony zaś prowadzi pośród zabudowań wsi Rzepiska, wśród których można jeszcze zobaczyć unikatowe chałupy drewniane z XX w. Wybieramy czerwony ze złożoną sobie obietnicą powrotu na szlaki Polskiego Spisza.
Teraz już mamy z górki. Na otwartych przestrzeniach pastwisk Sosnowskiej Grapy (936 m n.p.m.), majaczą w oddali dwie figurki otulone wstęgą polnej drogi. Szczyty Tatr pozostają w nieustannym tańcu z chmurami, a w tym kołowrocie trudno rozpoznać gdzie kończą się jedne a zaczynają drugie.
Schodzimy do wsi trzymając się cały czas czerwonego szlaku, by po chwili znowu pokonać wzniesienie, skąd łańcuch Tatr zdaje się być na wyciągnięcie ręki. W zasięgu wzroku mamy także górę Litwinkę, stoki Białki Tatrzańskiej i okolicznych wsi, a nasz słuch rozpoznaje ruch uliczny na DW 960. To oznacza, że nasza wędrówka dobiega końca.
Jeszcze tylko kilkanaście minut marszu wzdłuż DK 49 do Bukowiny Tatrzańskiej Dolnej, gdzie na parkingu czeka już na nas osobisty taxi driver 🙂
Ten dzień, choć bez słońca dał nam energetycznego kopa. Roztaczający się pejzaż górskich pasm rozetlił iskrę pragnienia powrotu do tego miejsca. Zaskakująca zmiana krajobrazu – przed lasem Pieniny, za lasem Tatry – rozbudził apetyt na bliższe poznania spiskiego regionu.
Ta malownicza kraina nie powinna umknąć uwadze tych, którzy kochają plener, przestrzeń i naturę 🙂
Co z moją obietnicą powrotu na ziemie spiskie? Zaglądajcie na bloga 😉
Pogodnych wędrówek!
Basia
Pięknie:) I pomyśleć, że na tak cudnym szlaku nie spotkałyśmy żadnego turysty.
Może dlatego właśnie był w tej wędrówce taki urok 🙂 To może nie mówmy nikomu, żeby nie zrobiła się druga Gubałówka 😉
Ładne tereny na wycieczkę, ale – jak dla mnie – nie zimową 😛 Ale widoki wspaniałe. Tam musi być cudownie przy czystym niebie. 😉 A Trzy Korony to zawsze ładniej wyglądają z dużych odległości (znaczy jeszcze ładnej ;)).
Pogoda nie była wymarzona, ale miejsce zachwyciło. Ten wpis, to dopiero początek przygody ze Spiszem 😉 Będzie więcej Spisza i więcej słońca 🙂 Zapraszam do śledzenia 😉
I takie tereny to My lubimy 🙂 bez tłoku za to z widokami 🙂 każdy pędzi w Tatry lub Pieniny 🙂 Czytałem też ostatnio o ataku wojsk słowackich na te tereny w 1939 roku bo rościli sobie prawa do polskiego Spiszu… a zdjęcia bardzo ładne 🙂 Pozdrawiamy 🙂
Lekcji z historii nie odrobiłam, ale coś mi świta, że były jakieś zawirowania i boje o przynależność tych terenów. A widoki… najlepiej zobaczyć własnymi oczyma 😉 Pozdrawiam 🙂