Pieniny, św. Kinga i „ciocia” Krysia

Minął dokładanie rok (no i parę dni). Dwanaście długich miesięcy, a jakby to było wczoraj, od naszego niezapomnianego wypadu w Pieniny. Wracam często do tamtych dni, bo były nietuzinkowe. Wymarzona pogoda, rowerowe jazdy, piesze wędrówki, cudne krajobrazy i wspaniali ludzie. I dzięki nim, a właściwie dzięki jednej osobie, ten wyjazd zapadł nam tak głęboko w pamięci.
Decyzja na wyjazd w Pieniny była moja i zapadła jakiś miesiąc wcześniej podczas wrześniowego spływu Dunajcem, w którym brałam udział z racji zupełnie innej wycieczki krajoznawczej. Podziwiając pejzaże z perspektywy tratwy, mój wzrok przykuwało jeszcze co innego. Trasa biegnąca po słowackiej stronie wzdłuż koryta rzeki, po której turyści pomykali na swoich bicyklach.

szlak wzdłuż Dunajca po słowackiej stronie

szlak wzdłuż Dunajca po słowackiej stronie

Postanowiłam już wtedy, że i moje opony muszą się przetoczyć tamtą drogą. Długo nie czekaliśmy. Obserwowałam każdego dnia moją zaufaną pogodynkę i w połowie października ruszyliśmy w Pieniny.

W dole Krościenko n/Dunajcem

W dole Krościenko n/Dunajcem

Krościenko nad Dunajcem. To tu postanowiliśmy się zakwaterować, bo jest to świetna baza wypadowa na pienińskie szlaki, a nieco mniej oblegana niż sąsiedzka Szczawnica. Jak to u nas bywa, poszukiwania noclegu rozpoczęliśmy będąc na miejscu. Pogoda dopisywała i ulicą Św. Kingi ruszyliśmy przed siebie, pukając do drzwi domów z zapytaniem o nocleg. Ale nie były to wszystkie domy jak leciały. Postanowiliśmy znaleźć coś nietypowego, wyszukanego, co by miało duszę i charakter.
I oto jest. To musi być ten. Stary, drewniany, stylowy piętrowy dom, z pięknie zdobionymi wieżyczkami i frontem zwróconym na południe.

Wchodzimy, pukamy. Wita nas starsza kobieta. Niestety zostajemy odesłani z kwitkiem. Z przyczyn osobistych właścicielka nie przyjmuje aktualnie turystów. Wskazuje nam inny dom w sąsiedztwie. W tym, już w nowym budownictwie, nikt nie otwiera drzwi. Może to i dobrze, bo kiedy wracamy starsza pani zaprasza nas jednak do siebie. I w taki oto sposób zaczyna się nasza przygoda z „ciocią” Krysią, św. Kingą i Pieninami.

Ciocia Krysia
Ciocia Krysia, to tak naprawdę żadna ciocia. To właścicielka pensjonatu. Ale poprzez swoją wobec nas otwartość, gościnność, uprzejmość, poświęcony nam czas, aurę, jaką roztaczała wokół, zasłużyła na miano cioci. Niezliczone opowieści o Pieninach, św. Kindze, swojej twórczości, historii domu, snuły się po jego klimatycznych kątach każdego wieczoru w akompaniamencie nuty nalewek własnej roboty 🙂 Ciocia Krysia bowiem nie jest zwykłą właścicielką agroturystyki. Ma ona w sobie duszę artysty i kocha to, co robi. Mimo swojego, jakby nie było, późnej starości już wieku. Wyraz temu dają obrazy jej wykonawstwa, zdobiące ściany pokoi gościnnych. Ciocia Krysia maluje na płótnie, szkle, tworzy witraże, wyrabia sztukę użytkową: malowanie ceramiki, zdobienie pisanek, kartki świąteczne, haft artystyczny i koronkarstwo. Ale to nie wszystko. Do tego pisze! Pani Krystyna swój pierwszy wiersz napisała w wieku 9 lat i zamiłowanie do pisania pozostało jej do dziś.  Ciocia Krysia, przy każdej nadarzającej się okazji opowiadała nam o swej twórczości, o swym zaangażowaniu w pomoc na rzecz niepełnosprawnych dzieci, o św. Kindze, o życiu w Pieninach, o życiu. Wiecie, że ludzie z pasją potrafią o niej opowiadać godzinami? Tym bardziej ludzie starsi, którzy czasem potrzebują po prostu towarzystwa i słuchacza. Tak więc  słuchaliśmy tych opowieści z zaangażowaniem, mimo że w tv właśnie zapisywała się historia polskiej piłki nożnej. Mecz Polska-Niemcy z historycznym triumfem Biało-Czerwonych. Pamiętacie wynik? To był nasz drugi wieczór spędzony w pensjonacie, a historii usłyszanych wydawałoby się, że nie może być więcej. Były. Każdego dnia. Czasem rankiem, czasem popołudniu, a czasem wieczorem. Właściwie przy każdej okazji, kiedy to mijaliśmy się gdzieś na korytarzach domu czy urokliwego, ukwieconego podwórka z drewnianą figurą św. Kingi, zajmującą honorowe miejsce w ogrodzie. Św. Kinga jest bliska sercu Pani Krystyny i mogłaby o niej opowiadać całą wieczność. Dzięki temu poznaliśmy całą historię żywota świętej, bez konieczności zaglądania do innych źródeł. Jej figura stojąca w ogrodzie przypomina, że to tędy, przez Krościenko właśnie, św. Kinga uciekała z klasztoru w Starym Sączu przed Tatarami w czasie ich III najazdu w 1287 roku. Jej drewniany posąg pośród ogrodowych róż, astrów, dalii, malw i wiciokrzewów, stanowi dopełnienie dla stylowego domu w głębi.

Figura św. Kingi przed pensjonatem Krystyny Aleksander

Figura św. Kingi przed pensjonatem Krystyny Aleksander

Dom
Dom, poza tym, że wpisuje się na karty zabytkowej architektury miasta, może jeszcze poszczycić się tym, że gościły w nim znane osobistości. Anna Dymna, Dorota Pomykała, Dorota Segda, Monika Niemczyk, Jan Englert i wielu innych. Tu każdy pokój ma swą historię przeplecioną odrobiną życia gwiazd. Historie ich pobytu można nie tylko usłyszeć z opowieści „cioci” Krysi, ale także przeczytać na kartach zachowanej w doskonałym stanie kronice gości. Dom i jego wnętrze nie wpisuje się w najnowsze trendy, ale ma duszę i charakter. Skrzypienie wiekowego drewna, ręcznie wykonane zdobienia, obrazy z pienińskimi motywami – dzieła samej właścicielki – zdobiące każdy kąt.
Mieliśmy piękną pogodę. Ta tegoroczna nie przypomina w niczym zeszłorocznego października. W ciągu dnia krótki rękaw nie był niczym nadzwyczajnym, a ogród wyglądał kwitnąco. Rankiem aż chciało się wyjść na balkon zaczerpnąć górskiego powietrza, by po porannej kawce wsiąść na rower lub wybrać się na pieszą wędrówkę. Tak też spędziliśmy nasz kilkudniowy pobyt tutaj. Na rowerze i górskich szlakach. O tym będzie jednak innym razem. A tymczasem jeszcze słów kilka o zafundowanej nam przez Panią Krystynę miłej niespodziance.

Góralki jak malowane
Na zakończenie naszego pobytu, Pani Krystyna postanowiła zrobić z nas góralki z krwi i kości, przynajmniej na pierwszy rzut oka 😉 Przyniosła typowy dla góralek pienińskich strój, w który wciskałyśmy się na przemian z Trk-ą.  Do tego zawdziałyśmy na szyję korale, a na nogi najprawdziwsze kierpce. Choć sam strój nie potrzebował już żadnej ozdoby, bo sam jego wzór i wykonanie to kunszt, to dopełnieniem tej góralskiej przebieranki były jeszcze kwiaty prosto z ogrodu cioci Krysi. Ot i tak Pani Krystyna sprawiła, że miałyśmy niesamowitą frajdę, no i bezcenne wspomnienia, dzięki czemu ten wyjazd pozostanie w nas na dłuuuuugo.

 

No Comments

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)