Ordnung muss sein. Niemiecki porządek i (nie)gościnność

Był rok 2013 kiedy w moje ręce trafił nowiusieńki, pachnący fabryką rower! Broniłam się przed tym zacnym gestem obdarowania mnie funkiel nówka jednośladem. Nie miałam bowiem nic za złe mojemu „góralowi” z lat 90-tych.  Gdy każda wycieczka zaczęła rodzić kolejną, kilkanaście kilometrów zastępowało kilkadziesiąt, aż w końcu jeden rowerowy dzień przeobraził się w pierwszy rowerowy weekend przestałam protestować. Kiedy już przełamałam pierwsze lody, a mój nowy jednoślad został dotarty na okolicznych szlakach, przyszedł czas ruszyć za miedzę. Nach Berlin, drodzy Państwo! Jedziemy na Berlin!

Pomysł przyszedł szybko i nieoczekiwanie. Wróciliśmy właśnie z pierwszej dwudniowej wyrypy, gdy stacjonująca w naszych stronach rodzinka z zachodnich krańców kraju zaczęła jątrzyć i kusić niemieckimi ścieżkami i niemieckim porządkiem. „Przyjedźcie do nas, zostawicie samochód  i pojedziecie rowerami do Berlina. To tylko sto kilkadziesiąt kilometrów. W sam raz na weekend!”. I cóż tu było się zastanawiać? Rodzinka chce nas ugościć w Gubinie, znajomi nas przyjmą w Berlinie. Trza jechać.

Główny dworzec kolejowy Berlina

Główny dworzec kolejowy Berlina

I pojechali my. Nasza trójca w osobie mojej, Luka i Pimpka siadła na rowery, by Berlin zdobywać. A droga była nie długa ale nie na tyle krótka, by pokonać ją jednego dnia. Zwłaszcza, że z turystyką rowerową przyszło mi dopiero się oswajać.

Tu zamierzamy dotrzeć. Brama Brandenburska

Tu zamierzamy dotrzeć. Brama Brandenburska

Szlaki Brandenburgii
Startujemy w Gubinie, przekraczamy Nysę Łużycką i jesteśmy za miedzą u zachodnich sąsiadów. Region Brandenburgii cieszy się powodzeniem wśród pasjonatów dwóch kółek. Przekonać się o tym można zaglądając na stronę Szymona Nitki Znaj Kraj, gdzie znajdziemy nie jeden tekst o walorach szlaków rowerowych naszych niemieckich sąsiadów i Brandenburgii właśnie.

Niemiecki porządek dostrzegamy tuż po przekroczeniu granicy. I choć próżno tu szukać bogactwa zachodu, to nie można odmówić staranności i szyku. Asfaltowe ścieżki rowerowe wiodą nas pośród malowanych pól, zielonych lasów i małych miasteczek, w których życie zdaje się zamarło.

Dopiero w Neuzelle, gdzie zatrzymujemy się u bram klasztoru o tej samej nazwie, widać niejaką aktywność.  Niektórzy zwiedzają dawne Opactwo Cystersów, inni kosztują piwa w przyklasztornym browarze, a jeszcze inni napawają wzrok soczystą zielenią parkowej oranżerii.

Z Neuzelle kierujemy się na zachód, a potem na północ. Znaczna większość trasy to urok komfortowej jazdy pośród cienia lasu i krajobrazu pól. Tam, gdzie szlak wiedzie drogą dla samochodów, czujemy się bezpiecznie, jakbyśmy to my byli uprzywilejowanymi uczestnikami ruchu. Nikt nie używa klaksonu, nikt nie spycha do rowu, wszyscy zwalniają i wyprzedzają w bezpiecznej odległości. Wieczorem, docieramy do Beeskow. I tu zaczynają się schody…

Zu spät. Czyli kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi.
Beeskow to urocze miasto nad Sprewą należące do „Związku miast z zabytkowymi starówkami”. Odrestaurowane budynki otaczające rynek, górujący nad miastem Kościół Mariacki, Park Szprewy, deptaki i okoliczna przyroda sprawiają, że miejsce to godne jest polecenia nie tylko rowerowym turystom. My zauroczeni odnowionymi budynkami, zaabsorbowani zakupami na kolejny dzień, splątani w gestach i słowach zapytań o drogę na miejscowy camping zapomnieliśmy o jednym. Choć może nie zapomnieli, a raczej nie przypuszczali, że zmęczony podróżą turysta musi się dostosować do sztywnych ram wyznaczających codzienność i rytm dnia obywatela Niemiec.  Gdy wybija skrajna godzina zapisana na karcie Öffnungszeiten der Rezeption, nie powinieneś już zachwycać się nad architekturą, nie zatracać w pięknie otaczającego Cię miejsca, nie zawracać sobie głowy sprawami kolacji czy śniadania (przecież z głodu się jeszcze nikt nie zesrał :P), nie rozpytywać o camping, którego mapa powinna dawno być  wgrana na dysk pamięci Twojej mózgownicy.  Ale kto by przypuszczał, że w okresie środka wakacji w mieście regionu idealnego do uprawiania turystyki rowerowej, godzina zamknięcia recepcji pola namiotowego wybija o 20.00?

Jest 20.05 kiedy docieramy na camping. Drzwi recepcji zamknięte. Nie pozostaje nam nic innego, jak rozeznać sytuację. Skoro tak wcześnie zamykają, to pewnie istnieje możliwość rozbicia namiotu z odroczeniem zapłaty na kolejny dzień.  Czujemy na sobie wzrok dziesiątek plażowiczów, gdy z niepewnością przekraczamy furtę. Z miną bezradności zadajemy pytanie, które w Polsce spotkałoby się raczej z aprobatą i zaproszeniem zmęczonych w geście solidarności. Zatem pytamy pierwszego napotkanego gościa:

Przepraszam. Recepcja jest już zamknięta. Czy można się rozbić, a jutro uregulować koszty?

Na odpowiedź czekamy, jak na zbawienie. Wszystko wisi w powietrzu, jak wieczność całą. Choć w rzeczywistym czasie odpowiedź pada po bardzo krótkiej chwili. Jest też i gest ale nie ma nic wspólnego z przychylnością i zrozumieniem. Pan w krótkich gaciach i japonkach, wyciąga przed siebie dłoń, demonstracyjnie postukując w zegar złotej bransolety. Z ust jego pada jedynie oschłe

– zu spät.

Próżno szukać w utkwionym na nas wzroku innych stacjonujących sprzymierzeńca. Kogoś, kto krzyknąłby przyjaźnie kein problem. Mamy raczej wrażenie, że jak nie znikniemy z placu w 1 minutę, to za 5 pojawi się policja. Zmykamy.

Niemiecki porządek i (nie)gościnność
Snujemy się po mieście szukając alternatywy. Może jakiś park, plac, kawałek lasu? Nie znajdujemy niczego sensownego, zmierzch zapada, a nasze koła zanoszą nas nad taflę rozlewisk Sprewy. Lądujemy na jakimś gminnym placu, drewniany pomost i przycumowane do niego łodzie dodają mu uroku. Tablica obwieszcza nam, żeby nie rozbijać namiotu kierując szukających zeltplatzu na nieodległy camping. Tylko, że już zmrok, dawno po 20-ej, a na drzwiach campingu kartka z napisem geschlossen.
W państwach Słowian zapewne spotkalibyśmy się z gościnnością i otwartym sercem dla strudzonych wędrowców. Czego możemy zaś oczekiwać  w państwie, które w całym świecie słynie ze swoistego ordnung muss sein?

rozlewiska Sprewy

rozlewiska Sprewy

Kiedy zrezygnowani i zmęczeni usiłujemy wymyśleć coś sensownego, na sąsiadującej z placem posesji ktoś wiesza pranie. Nieufnie podchodzę, witam się, mówię, że jesteśmy z Polski i niefortunne spóźnienie na camping pozbawiło nas możliwości spania w legalny sposób pod namiotem. Licząc na współczucie pytam, czy moglibyśmy rozbić namiot na podwórku. Kobieta, której zainteresowanie tym co cedzę daje nadzieję, odpowiada:

 – Przykro mi. Ja nie jestem właścicielem tej działki, wynajmuję tu jedynie mieszkanie. Ale nieopodal macie hotel.

Hotel! A to ciekawe! Chce się parsknąć śmiechem, ale wszak nie wypada. A skali dziury budżetowej powstałej w wyniku zapłaty kilkudziesięciu euro za gasthaus obywatelka Niemiec, zapewne nie jest w stanie zrozumieć.

Zwrot akcji. Niemiecka gościnność
W nastroju  zwątpienia i beznadziei  słyszymy nagle, że za drewnianym płotkiem ktoś się kręci. Cholera, pewnie zaraz przyjedzie policyjny patrol. Zabulimy kilkaset euro za… pewnie coś na nas znajdą i tyle będziemy Berlin oglądać. Za chwilę z podwórka dolatuje przyjazne hello. Następuje zwrot akcji.
Wychodzi do nas sympatyczna Pani, która jest właścicielką działki i domu. Zamieniamy kilka zdań i już po chwili rozbijamy u niej namioty.  Serdeczność wychodzi ponad oczekiwany przez nas stan. Plac już mamy i dostajemy jeszcze wskazówki, gdzie można skorzystać z ubikacji, przy którym ogrodowym zjeść stole, gdzie zaczerpnąć wody by napić się ciepłej herbaty.

Budzimy się w ładnym ogrodzie, a nad Sprewą unoszą się poranne mgły. Słońce delikatnie rozświetla taflę wody, by po kilku minutach pozwolić odbić się w niej obłokom. Nasza poranna bieganina nie zwabiła nikogo z mieszkańców. Nie chcąc zakłócać zapewne ich ułożonego i uporządkowanego dnia , sprzątamy namioty, pakujemy śpiwory i zostawiamy po sobie jedynie mały ślad. Odrobinę słodkiej przyjemności i kartkę z napisem Danke viel mal 🙂

To było moje pierwsza turystyczne doświadczenie z zachodnim sąsiadem. Zaledwie krótki weekend, jeden camping i jedna gościna. Tego roku podróżując przez Austrię naddunajską trasą rowerową każdy camping miał rewelacyjne dla turysty rozwiązanie – w przypadku przybycia w godzinach zamknięcia można się było rozbić a formalności załatwić następnego dnia. Takie też było podejście biwakujących ludzi. Dlatego każdy komentarz z Waszego doświadczenia niemieckich zwyczajów mile widziany. Bo kto wie, gdzie kogo poniesie w przyszłości…

Pozdrower!

Basia.

1 Comment

  • Zielony Farfocel 7 sierpnia 2019 at 10:13

    Mam prawie identyczne doświadczenia tyle że z Normandii, kiedy przyjechałem tam z żoną i naszą dwójką dzieciaków (wtedy 5 i 3) na pole samochodem. Nawet nie „spóźnieni” a dosłownie 7 minut przed zamknięciem o 19!

    Wtedy także spotkaliśmy się z podobnym powitaniem: Fermé! krzyknął pan zza zamkniętej bramy. Różnica była taka, że większość gości na polu była po naszej stronie – co w sumie pogorszyło naszą sytuację wobec pana pilnującego (który właśnie rozpoczął grilowanie z dwoma koleżankami i nie miał ochoty przerywać biesiady dla gości którzy bezczelnie pokazują mu zegarek). Zarządca ten bowiem postanowił wykonać dzisiaj tak prze modny „double down”, czyli „nie mam racji ale i tak przy tym zostanę bo co mi zrobicie?”. Różnica między waszą historią a naszą przygodą była taka że przyjechaliśmy do Francji w pożyczonym w Niemczech od znajomych minivanie (czyli na byliśmy na niemieckich blachach) oraz, że noc spędziliśmy jak sardynki w samochodzie.

    Więc… to nie zawsze tylko Niemcy 🙂

    Reply

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)