Nadnidziańskie krajobrazy, zapach siana i wróżba czarnego bociana

Długi weekend już za nami i nasz wypad w morze łąk także. Ponidzie okazało się idealnym miejscem do lekkiej, łatwej i przyjemnej jazdy.

Dzień Pierwszy

Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od przejazdu pociągiem z Ostrowca do Sobkowa, skąd w dalszą drogę ruszyliśmy już na rowerach. Od stacji kolejowej trzymamy się rowerowego Szlaku Architektury Obronnej i po ok. 3 km jazdy docieramy do murów fortalicji w Sobkowie, zbudowanej niegdyś tuż nad brzegiem Nidy. Szlak prowadzi przez małe miasteczka i wsie, głównie asfaltem. Teren jest praktycznie płaski, co czyni jazdę lekką, łatwą i przyjemną. Uroku i przyjemności z jazdy dodaje idealna pogoda i rozpościerające się dookoła morze łąk. W fantastycznych  nastrojach, zwiedzamy po drodze ruiny warowni w Mokrsku Górnym, zatrzymujemy się na poranną kawę w bardzo klimatycznym gospodarstwie rybackim we wsi Stawy i docieramy do Pińczowa. Tutaj robimy dłuższą przerwę i czekamy na Pimpka, który jedzie z Wrocławia i ma do nas dołączyć. Mając ok. 1,5 godziny wolnego czasu podjeżdżamy na wzniesienie gdzie znajduje się kaplica św. Anny i rozciąga się piękny widok. Już we trójkę wyjeżdżamy z Pińczowa trzymając się dalej czarnego szlaku i kierując się do Wiślicy. W Młodzawach Małych robimy krótką przerwę od pedałowania i zwiedzamy „Ogród na Rozstajach”. Wkrótce porzucamy czarny szlak i wybieramy polną drogę tuż przy korycie Nidy.  Nasz plan zakładał spanie „na dziko” pośród łąk. I początkowo wszystko wydawało się być idealne. Jednak im dłużej szukaliśmy odpowiedniego miejsca, tym teren robił się coraz bardziej grząski. I tak ostatecznie droga zmieniła się w błotnisty trakt. Takim sposobem zaliczamy gratisowe kąpiele błotne, co dotyczy także naszych rowerów. O ile dla ciała może to okaże się zbawienne, o tyle niekoniecznie dla naszych rowerów. Postanawiamy jednak na tę noc poszukać noclegu, co okazuje się nie takim prostym zadaniem. W Wiślicy udaje nam się znaleźć gospodarstwo agroturystyczne, gdzie dzięki uprzejmości gospodarzy doprowadzamy nasze rowery i buty do stany, który pozwoli ruszyć nam dnia następnego w dalszą drogę.

 Dzień drugi

Wiślica - Szczytniki - Nowy Korczyn - Badrzychowice - Wiślica - Chotel Czerwony - Radzanów

dystans - 64 km

Po błotnych przeprawach nasz sen się trochę przedłuża i dopiero ok. 10.30 jesteśmy gotowi do dalszej drogi. Nie ma skonkretyzowanych planów. Postanawiamy zwiedzić Bazylikę i ewentualnie inne warte uwagi miejsca w Wiślicy. W centrum informacji turystycznej dowiadujemy się, że możliwość zwiedzania podziemi bazyliki, gdzie znajdują się pozostałości dwóch kościołów z XII w . i XIII w. oraz  Domu Długosza możliwe będzie z wycieczką, która lada chwila powinna przybyć na miejsce. Chwila jednak się przedłuża, chętnych do zwiedzania przybywa, a wycieczka nie dociera na czas. Ostatecznie, kiedy już zrezygnowani dalszym czekaniem mamy ruszać dalej, Pani przewodnik decyduje się jednak poświęcić czas ciekawskim turystom. Mimo pozostawienia delikatnego niesmaku, warto było czekać. Polichromie, „posadzka wiślicka”, pozostałości dwóch kościołów robią wrażenie i jest to na pewno przystanek konieczny na szlaku architektury obronnej.

Ponad stuletni krzyż

Ponad stuletni krzyż

Po ok. godzinie ruszamy przez Szczerbaków i Szczytniki do Nowego Korczyna, gdzie w pobliskiej wsi, Nida znajduje swoje ujście do Wisły. Po drodze naszą uwagę przykuwa drewniany krzyż, który podobno stoi w nadnidziańskich polach ponad 150 lat. Krótki odpoczynek w miejscu łączenia wód Nidy i Wisły i kręcimy dalej w kierunku Radzanowa, gdzie planujemy swój nocleg. Po drodze zachwyca nas jeszcze wyrastający ponad płaszczyznę pól ukwiecony Rezerwat Przęślin, gdzie wdrapujemy się po parę fotek. Dość późnym wieczorem docieramy nad zalew do Radzanowa i stajemy przed dylematem wyboru miejsca naszego noclegu. Wiadomym jest, że będzie to spanie w namiocie. Pytanie tylko, czy wykoszona trawka nad zalewem, gdzie w piątkowy wieczór zaczyna tłumnie zjeżdżać się młodzież z mocno wyregulowaną muzyką w autach, czy niczym nie zakłócony spokój na widniejącej w oddali Radzanowskiej Górze. Wygrywa oczywiście wariant drugi i chyba najmilej wspominany punkt naszej wycieczki. Mimo konieczności wprowadzania rowerów pod górę drogą, gdzie trawy sięgają nam niemal do pasa, widok i miejsce wynagradza wszystko. Biegające sarny, zachód słońca i migoczące w oddali feerią barw Busko-Zdrój. No i ten dreszczyk podniecenia z racji mojego dziewiczego spania całkiem „na dziko”. Miejscówka okazała się idealna także pod kątem ukształtowania terenu, niewielki uskok od drogi, którą przybyliśmy, a od strony pobliskiej wsi porośnięty krzewami. Mimo pozostawania na wzgórzu, byliśmy raczej niezauważalni. I tak minął nam kolejny dzień naszego krótkiego wypadu.

Dzień trzeci

Radzanów - Busko-Zdrój - Stawiany - Włoszczowice - Sobków - Tokarnia
dystans - 72 km

Noc minęła spokojnie, a potem przywitał nas piękny poranek. Drogą pośród ukwieconych pól ruszyliśmy do Buska-Zdroju. Punktem obowiązkowym w mieście była oczywiście przejażdżka po parku zdrojowym i skosztowanie buskowianki. Po wyjeździe z miasta, trzymając się oznaczonego na mapie kolorem żółtym szlaku rowerowego w kierunku Nowego Folwarku, zostaliśmy bardzo mile zaskoczeni. Przez kilka kilometrów prowadziła nas przez las asfaltowa ścieżka rowerowa. Takimi ścieżkami rowerowymi, w takich okolicznościach przyrody, nie mieliśmy jeszcze przyjemności jeździć w Polsce.
Podążając przez  polne trakty, nagle nad naszymi głowami usłyszeliśmy dziwny hałas.  Spojrzenie w górę i niedowierzanie. Rozpostarte ogromne czarne skrzydła i długi czerwony dziób. Tak tak, czarny bocian. Tak rzadko przecież spotykany na wolności, robi nas naprawdę duże wrażenie. Mijając kolejne wioski i wsie krajobraz nieco się zmienia i jest coraz więcej podjazdów.  Dajemy im jednak radę a frajdę przynoszą szybko uciekające kilometry podczas zjazdów.  I tak trzymając się tym razem lewego brzegu Nidy docieramy ponownie do Sobkowa. W godzinach popołudniowych wiemy już, że w ciągu tych trzech dni przejechaliśmy znacznie więcej niż zakładał nasz plan.  Rozważamy dojazd do Chęcin, skąd ewentualnie dnia kolejnego dotrzemy do Kielc na pociąg. W ostateczności jednak decydujemy o powrocie do Ostrowca jeszcze tego samego wieczoru. Dokręcamy jeszcze do Tokarni, gdzie dajemy odpocząć nogom i czterem literom i spacerujemy po Parku Etnograficznym Muzeum Wsi Kieleckiej. Dalej już tylko parę ruchów korbą do pobliskiej Wolicy na stację PKP i po 21-ej jesteśmy w Ostrowcu.

3 komentarze

  • Sandi 24 maja 2016 at 22:17

    Uwielbiam Ponidzie choć jeszcze nie miałam okazji jeździć tam rowerem. Póki co to były tylko piesze wycieczki, ale polecam każdemu 🙂

    Reply
    • rowerowy kRaj 24 maja 2016 at 22:57

      Ja z kolei tylko kręciłam na dwóch kółkach. Myślę, że warto też sprawdzić kajak 🙂

      Reply

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)