Mostem widmo do Kazimierza Dolnego

Kazimierz Dolny ma to do siebie, że położony jest na tyle daleko od naszego miasta, by nie zapuszczać się tam zbyt często, a także na tyle blisko, by każdego lata wybrać się do Kazimierza na rowerze. Jakieś 70 – 80 kilometrów, w zależności od trasy, jaką obierzemy. No właśnie to kolejny plus, za który tak lubimy kierować tam nasze dwa kółka. Choć Kazimierz Dolny po drugiej stronie Wisły stoi, to Królową Polskich Rzek przekroczyć możemy na co najmniej dwa sposoby.
Możemy w Puławach mostem, co dotąd byliśmy zwykli robić wybierając samochodowe wycieczki.  Możemy w Janowcu środkiem transportu nieco zapomnianym, jakim jest prom. Choć ten akurat tutaj nadal jet mocno popularny, gdyż szybko z klimatycznego Kazimierza możemy przedostać się na drugi brzeg rzeki, gdzie warto zwiedzić ruiny tutejszego zamku.

Nieco mniej oblegany prom kursuje też z Solca nad Wisłą do Kamienia. Choć na chwilę obecną to pewnie nieaktualne, skoro powstał most łączący te dwie miejscowości dając możliwość szybkiego przejazdu na ziemie województwa lubelskiego. I tym właśnie mostem pewnego sierpniowego weekendu, postanowiliśmy wybrać się do Kazimierza Dolnego.

Długo szukałam wyjazdowych inspiracji. Moje pudło z mapami przewertowałam kilka razy, usiłując wybrać coś odpowiedniego na krótki weekendowy wypad.  Utrzymujący się upał i temperatury sięgające 39 stopni C,  odwiodły nas od podróżowania z PKP. Dlatego wybraliśmy Kazimierz Dolny i tylko rower.

Plan nie zawsze zgodny z planem
Palące słońce i brak opadów spowodowały, że stan wód w rzekach znacznie się obniżył. Nasz wypad uwzględniał przeprawę promową. Czy przy tak niskim stanie Wisły, którą jak donosiły media, niektórzy śmiałkowie (w tym łosie) przekraczali pieszo a nie wpław, będzie kursował prom? Postanowiłam się upewnić. Moje obawy okazały się słuszne. Prom w Solcu nad Wisłą niestety nie wypływał. Od zarządzającego promem w Janowcu usłyszałam natomiast coś w stylu „dzisiaj pływamy, a kto Pani wie co będzie jutro”. A to właśnie „jutro” było dla nas znaczące, żeby jeszcze „dzisiaj” zaplanować trasę. Wpadło mi wtedy do głowy, że przecież jest most! Nowiusieńki, świeżutki, łączący Mazowsze i Świętokrzyskie z Lubelszczyzną, pomiędzy Solcem nad Wisłą a Kamieniem! No tak, tylko oficjalnego otwarcia mostu jeszcze nie było :/ Ale popytać można, czy przez most przejedzie rowerzysta (ewentualnie przejdzie pieszy z rowerem). Wydawało się, że zdobyłam informacje z pierwszej ręki, wedle których ruch rowerzystów był dopuszczony. Co za ulga. Będziemy mogli zrealizować nasz plan i tym razem udać się do Kazimierza drugą stroną Wisły 🙂 Tej trasy jeszcze nie znamy.

Słonecznie, parno i duszno.
Ruszyliśmy ok. 9-ej, a temperatura już dawała się we znaki. Co będzie zatem z każdą kolejną godziną? Żadnej chmurki na niebie wieszczyło nam, że nie będzie łatwo. W Bałtowie robimy pierwszy przystanek, tym razem nie w celach turystycznych, ale zaopatrzenia w mineralkę. Ruszamy dalej. Wydawało mi się, że znam te okolice, jednak i tu z perspektywy siodełka rowerowego człowiek dostrzega więcej. Najpierw robimy chwilę przerwy w Czekarzewicach przy rzece Kamiennej, gdzie moją uwagę przykuwa stary drewniany most. Musiałam na niego wleźć, a jakże. Choć tego nadgryzł już ząb czasu, to nadal służy okolicznym mieszkańcom. Myślę jednak, że tylko tym pieszym.

Most w Czekarzewicach

Most w Czekarzewicach

Po ujechaniu zaledwie kilkuset metrów, na poboczu jezdni w chaszczach i krzewach, Luk dojrzał stary pomnik. Jak wskazywała tablica, w tym miejscu w 1943r. z rąk okupanta hitlerowskiego zginęła rodzina Kowalskich, którą spalono żywcem. Przykro, że miejsce trochę zapomniane i zaniedbane.

Pomnik pomordowanej rodziny Kowalskich

Pomnik pomordowanych z rodziny Kowalskich

Po przekroczeniu DK 79, mając po prawej stronie cały czas rz. Kamienną kręcimy w pełnym słońcu. Po obu stronach drogi pola. I mimo wszechogarniającego upału, bele sprasowanej słomy przypominają, że już po żniwach i zbliża się koniec lata.

Most widmo. Niby jest, a jakby go nie było.
Po całkiem płaskim terenie, dojeżdżamy do rozstaju dróg, z których jedna prowadzi nas na most.  Nie jest to droga jeszcze oficjalnie otwarta dla ruchu. Mimo zakazu skręcamy. Szutrowym traktem, który zapewne za kilka miesięcy wpisze się w ciąg DW 747, docieramy do mostu. I tu zaczynają się schody 😛 Rozstawione bandy uniemożliwiają wjazd kierowcom aut, innych dwu i jednośladów. Nad porządkiem czuwa ochroniarz. Przyszło nam zmierzyć się zatem z człowiekiem, który wykonywał tylko swoje zadanie. Konfrontacja jest oczywiście słowna, choć do spokojnych nie należy. Pan ochroniarz jest chyba wyraźnie zmęczony upałem i ciągłym powtarzaniem tego samego wszystkim niesfornym ludziskom, którzy i tak jego słowa mają za nic. Zdaje się, że nasze prośby i błagania nie przyniosą ugody i przyzwolenia na przekroczenie drogą lądową Wisły. To wydłuży znacznie nasz dystans do pokonania, co w samo południe wcale nam się nie uśmiecha. Zapada decyzja. Za zgodą czy bez Pana stróża, most i tak zdobędziemy.

Płynie Wisła płynie, po polskiej krainie!

Płynie Wisła płynie, po polskiej krainie!

Na drugim końcu przed wysoką na 2 metry siatką stanęliśmy jak wryci. Jak w takim razie dostali się na most Ci wszyscy łażący po nim ludzie? Chyba tak, jak my musimy się z niego wydostać. Rozplątujemy mizernie splątany drut łączący dwa przęsła i siup! Jesteśmy w lubelskim 🙂
Ponad połowa drogi za nami. Na chwilę chronimy się od słońca na miejscowym przystanku, przekąszamy kanapkę i obieramy dalszą trasę. Zmęczenie daje nam się we znaki. Nie jest to jednak zmęczenie pokonanymi kilometrami, bo teren praktycznie cały czas był płaski. Opadamy z sił przez temperaturę i słońce. Na nic zdają się przerwy, podczas których dla ochłody konsumujemy lody i wypijamy hektolitry wody.

Kazimierz Dolny
Kazimierz wita nas mnogością turystów ale nie tłumem. Ciepłe noce skłoniły nas do wyboru noclegu w naszym M1 na polu namiotowym przy Spichlerzu. To idealne miejsce nie tylko ze względu na położenie z dala od turystycznego zgiełku, ale także z uwagi na ogrom terenu porośniętego drzewami, które zapewniają dużo cienia. Ponadto restauracja urządzona w zabytkowym spichlerzu oferuje piwko, kawkę (z możliwością konsumpcji na trawce przed naszym M) oraz smaki regionu i kuchnię staropolską.

Rano kawka wieczorem...

Rano kawka wieczorem…

Wieczorem idealnym na beztroskie włóczęgostwo ruszamy w miasto. Klimat Kazimierskiego rynku wprawia nas w nastrój knajpingu. Do namiotu docieramy jednak o własnych siłach 😉
Kolejny dzień spędzamy kręcąc się po uliczkach i kazimierskim Rynku. Tym razem nie zapuszczamy się do kościołów, zamków, pobliskich wąwozów i kamieniołomów. Wam jednak zalecam nie poprzestać na Rynku. Choć tu koniecznie zajrzeć trzeba do Ambrozji na pysznego gofra z owocami 🙂 Tego weekendu Lucky nie miał weny do fotografowania. Zresztą nie zwiedzaliśmy wcale, to i fotograf się obijał. Ale migawki Kazimierza przewijają mi się na dysku. Zatem patrzajcie jak się prezentuje o różnych porach porach roku.


6 komentarzy

  • TRK 13 marca 2016 at 09:16

    Piękne miejsce:)

    Reply
    • rowerowy kRaj 13 marca 2016 at 14:47

      Szczególnie, gdy podążą się do niego rowerem i biwakuje na wspomnianym polu 😉

      Reply
  • Poboczem Drogi 13 marca 2016 at 14:56

    Zazdroszczę wycieczki, bo bardzo lubię te tereny. A w dodatku u Was tak sielsko i „bez spiny”. Pozdrowienia!

    Reply
    • rowerowy kRaj 13 marca 2016 at 15:10

      Szczególnie ten wypad nie miał żadnych założeń „ambitnych” 🙂 Przyjemność z jazdy samej w sobie, reszta się dokonała sama. A że miała knajpingowy charakter – czasami też trzeba 😉

      Reply
  • Witek 15 marca 2016 at 12:29

    Warto zajechać do Mięćmierza, tylko 3 km do centrum Kazimierza, a widoki z wysokiej skarpy wiślanej na rzekę i zamek w Janowcu nie do opisania..

    Reply
    • rowerowy kRaj 16 marca 2016 at 19:42

      Dzięki za propozycję. Następnym razem zbadamy grunt 🙂

      Reply

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)