Ku naddunajskiej przygodzie. Praga. Początek

I stało się! Nadszedł w końcu tak długo oczekiwany czas urlopu. Wakacji, których nie można wszak spędzić inaczej, niż na dwóch kółkach.
Kilkumiesięczne oczekiwanie na datę, w której będziemy mogli ruszyć na szlak Green Velo (o ścisłym planowaniu nie było tu mowy),  przeobraziło się w trymiga w zupełnie inną bajkę. Polska wschodnia została na marginesie i to nie tylko tym geograficznym.

Co chwila pojawiały się nowe zadania i obowiązki, które oddalały termin urlopu. I gdy ten wydawał się już być zaklepany,  los drwił sobie ze mnie skazując na cierpienie, gdy zamiast uciekających w podróży kilometrów liczyłam uciekające dni lata.
Taki ciąg zdarzeń zahamował mój zapęd na rowerowe wojaże. Czerwiec minął, lipiec miał się ku końcowi, a moja wiara w to, że w ogóle zrobimy porządny rowerowy trip tego lata, zaczęła przygasać. I nagle objawił się z pomysłem mój rowerowy prowokator! Piotr, kuzyn wybawca wysłał maila: A co byś powiedziała na to? Podróż przez cztery  stolice? Załączając naniesiony ślad na mapie Europy przez Czechy, Austrię, Słowację i Węgry!

bez-nazwy-1Pogrzało go! Pomyślałam. I zaraz po tym, szybko zaczęłam analizować długość trasy. Eeee. To tylko trochę ponad 1000 km. W dwutygodniowym wolnym da się zrobić!

Szybka odpowiedź z mojej strony:

Ja jestem na TAK! Już jestem tam. Pływam w błękicie Balatonu i żrem zupę z torebki! …Ale, czy Ty dasz radę wziąć odpowiednią ilość dni urlopu?

Mogę brać, byle po 20 lipca!

Pozostał jeszcze Łukasz i Michał, z którymi miałam spędzić wakacje.  Nie lubię się rozwodzić nad tym, co w innych kręgach podlega zbędnym dyskusjom. Krótka piłka, wstępny termin. Teraz albo nigdy.

Jedziemy?

– Pewnie, jedziemy!

I od tej chwili żyłam już tylko czasem, w którym będę pakować sakwy i ruszymy ku przygodzie!

Nasz koncept, po powierzchownej analizie trasy przybrał nieco wyraźniejszą formę. Nie na tyle wyraźną jednak, by zaplanować każdy dzień, początek i koniec, czy choćby minimum programowe. Ustaliliśmy jedno: Teleportujemy się jakoś do Czech, dokładniej czeskiej Pragi skąd rozpoczniemy naszą rowerową przygodę. Gdy już z bliska poznamy miasto pojedziemy dalej na południe, by osiągnąć wyznacznik dalszej podróży – Dunaj. Naddunajska trasa rowerowa będzie nas prowadzić przez trzy  kolejne europejskie stolice: Wiedeń, Bratysławę i Budapeszt.  Skończymy… tego nie chcieliśmy sztywno zamykać. Jeśli będzie to Budapeszt – świetnie. Jeśli się nie uda, płaczu też nie będzie.

I tak zaczęliśmy nasz projekt niepisanie przeze mnie nazwany: „Czterech ludzi, cztery rowery, cztery stolice. Ku naddunajskiej przygodzie”.

Praga

Meldujemy się w Pradze 30.07.2016r. w godzinach przedpołudniowych. Jest sobota. Gorące powietrze uderza w nozdrza, gdy wysiadamy z busa,  którym do Pragi przywieźli nas znajomi. Poza żarem z nieba uderza nas coś jeszcze. Widok. Pejzaż stolicy Czech w kolorze ceglastej czerwieni. Ceramiczna dachówka przeplata się z zielenią drzew. Jednolita, jednobarwna i równomierna zabudowa domostw, rezydencji, kamienic, kamieniczek, kościołów i pałaców  nie jest poszarpana nowoczesnością szklanych domów. Widok schodzącej coraz niżej ceglastej dachówki zdaje się być karmazynową rzeką wpływającą do niebieskich wód Wełtawy. Jesteśmy na zwieńczeniu zielonego wzgórza Petrin Mniejszej Dzielnicy (Malá Strana).


Mała Strana leży u stóp Zamku  Praskiego. Za panowania Karola VI, jako samodzielne miasto, znacznie się rozrosła i została otoczona murami. W drugiej połowie XIII w. Mała Strana otrzymała prawa miejskie,  jako druga spośród pięciu miast składających się niegdyś na Pragę. Liczne pożary  trawiące dzielnicę w XV i XVI wieku niszczyły zabudowę ale jednocześnie  przyczyniły się do przebudowy i nadania indywidualnego charakteru, który możemy podziwiać do dziś. Architektura Małej Strany często nazywana jest dziełem sztuki barokowej w Środkowej Europie. A my to dzieło sztuki właśnie sobie oglądamy.

Za plecami mamy potężny Stadion Strahov, którego budowa rozpoczęła się w 1926r. Ogromna płyta stadionu (drugi co do wielkości obiekt sportowy świata) służyła władzom komunistycznym do upowszechniania sportu przez organizację spartakiad. Potem nastąpiły zmiany. Zmiany ustroju, z którymi przeobrażeniu uległo także zastosowanie obiektu. W latach 90. XX w. Strahov gościł tłumy fanów na koncertach The Rolling Stones czy Pink Floyd. Z biegiem lat, potęga stadionu zaczęła przerastać jego samego. Pojawił się nawet plan zburzenia obiektu, który ostatecznie stoi do dzisiaj. I choć Strahov może powalać swoją wielkością, to jednak w wydaniu obecnym straszy swoim wyglądem.

Stadion Strahov. Pasaż pod wejściem na trybuny

Stadion Strahov. Pasaż pod wejściem na trybuny

Pod nami, a ściślej pod Stadionem, Tunel Strahovski.  Podziemny tunel o długości ok. 2 km. to fragment obwodnicy centrum Pragi.  Ale o istnieniu tunelu nie wiemy, gdy stoimy nad nim w Pradze. Naszą ciekawość zżera wówczas dziwna budowla przypominającą dwie wieże. Za nic nie możemy odgadnąć co to za twór, bez drzwi, bez windy, bez wejścia, otoczony jedynie kręgiem wypełnionym wodą. Po powrocie nasza zagwozdka zostaje rozwiązana, a my nabywamy wiedzę o istnieniu tunelu i funkcji znajdujących się w pobliżu stadionu wież. To system wentylacyjny strahovskiego tunelu. Kto by pomyślał?

Jesteśmy szczęściarzami, że nasze pierwsze bliskie spotkanie z Pragą ma miejsce właśnie tu, na wysokościach wzgórza Petrin. Jeszcze więcej szczęścia ma dwójka naszych znajomych, którzy postanowili towarzyszyć nam podczas zdobywania pierwszej stolicy. To lokalizacja zarezerwowanego im ostatnim rzutem na taśmę hostelu, doprowadziła nas właśnie w to miejsce. Oni w dzielnicy Małej Strany zostają, my na nocleg musimy gnać na drugi kraniec miasta. Zanim jednak dzień się skończy niespiesznym krokiem ruszamy przez brukowane uliczki Dzielnicy Mniejszej chłeptając każdy promień słońca odbijającego się w bladych fasadach zabudowań. Nie wchodzimy do kościołów, nie przyglądamy się wnętrzom pałaców, nie zwiedzamy muzeów. Jesteśmy zachwyceni klimatem Pragi i to właściwie nam wystarcza.

Na dłuższą chwilę zatrzymujemy się na placu Hradczańskim, otoczonym ze wszech stron pałacami. Najwybitniejszy jest tutaj jednak Zamek Praski.

Zamek Praski i dłuuugi ogonek do wejścia na dziedziniec

Dłuuugi ogonek do bram dziedzińca odbiera nam ochotę na wizytę na salonach. Miast stać w kolejce wybieramy dalszy spacer przez zatłoczoną ulicę Mostecką prowadzącą nas wprost do Mostu Karola. I już po chwili eksplorujemy uliczki Starego Miasta.

Do miejsca startu wracamy alejami zielonego wzgórza Petrin, gdzie w całkiem legalny sposób częstujemy się  dobrodziejstwami rosnących tam śliw i mirabel. To jeden z piękniejszych parków w Pradze, powstały w wyniku połączenia ogrodów, które stopniowo wyparły wcześniejsze winnice.

Wzgórze Petrin. Zielony park z drzewkami owocowymi

Wzgórze Petrin. Zielony park z drzewkami owocowymi

Piękny krajobraz Pragi z pnących się ku górze alejek Wzgórza Petrin

Piękny krajobraz Pragi z pnących się ku górze alejek Wzgórza Petrin

Na wzgórze Petřin można dostać się naziemną kolejką linową (choć wagoniki zawsze jeździły poszynach)

Na wzgórze Petřin można dostać się naziemną kolejką linową (nazwa nieco myląca, bo wagoniki zawsze jeździły po szynach)

Czeski film. Labiryntem do hostelu

Sprzyjający nam los poukładał nam wszystko pięknie do czasu, kiedy z sakwami w rękach (rowery czekają rozczłonkowane w busie na kolejny dzień) ruszamy na drugi koniec miasta, by zakwaterować naszą rowerową czwórkę w zarezerwowanym wcześniej hostelu Kolbenka. Bez większego problemu najpierw autobusem, później metrem docieramy do dzielnicy, w której mamy spędzić noc. Wychodzimy ze stacji metra ku blaskowi światła dziennego i rozglądamy się za hostelem. Nie widząc niczego przed sobą w otaczającym nas postindustrialnym krajobrazie co wskazywałoby na nasz cel, pytamy na ulicy. I zaczynamy najdłuższą podróż w poszukiwaniu hostelu, przemieszczając się tramwajem raz po raz w jedną lub w drugą stronę.

Kiedy wysiadamy po raz pierwszy z tramwaju na piątym przystanku, nie wiemy jeszcze że za chwilę będziemy wracać w kierunku z którego przybyliśmy tyle, że tym razem za wskazaniami innego przechodnia sześć przystanków. Później okaże się, że musimy się cofnąć o trzy przystanki, by potem wrócić o dwa. Obwieszeni sakwami, które do lekkich nie należą czujemy się jak zbawieni, gdy w końcu dostrzegamy budynek z napisem Hostel Kolbenka. Żeby było śmieszniej budynek usytuowany jest niemal vis a vis wyjścia ze stacji metra Kolbenova, skąd wychodziliśmy kilkadziesiąt minut wcześniej. Ale to, że budynek odnaleziony to nie wszystko. Jest budynek ale od niego odgradza nas wysoki na 2 metry płot, a widniejący nad drzwiami plan dojścia do wejścia nakazuje nam iść w lewo.

w lewo barany!!!

w lewo barany!!!

Ostatkiem sił idziemy, choć ja raczej powłóczam nogami. Stajemy przed furtką zabezpieczoną kodami, na której widnieje tabliczka ze strzałką kierunkową w prawo.

w prawo osły!!!

w prawo osły!!!

Kutwa! Ja już nie mam siły! Piotr wykręca numer telefonu. Nikt nie odbiera. Dzwonimy domofonem przy furtce. Żadnej reakcji. No to jeszcze raz w prawo. Może coś przeoczyliśmy? No chyba nie przeoczyliśmy. Analizujemy plan i ktoś w końcu wpada na rozwiązanie zagadki nad wejściem. Musimy iść znowu jakiś jeden przystanek w lewo, obejść budynki, by już za ogrodzeniem odwrócić znów kierunek na dystans jednego przystanku w prawo i odnaleźć drzwi wejściowe! Matko bosko! Zanim dotrzemy do właściwej uliczki mijamy po raz kolejny furtkę, z której ktoś właśnie wychodzi. Wykorzystujemy ten moment i czmychamy za bramę, a po chwili jesteśmy pod drzwiami hostelu. Hurrra!
Ale nie! Byłoby za łatwo. Przed samym wejściem komuś trzaskają drzwi przed nosem, komuś spadają sakwy do czegoś na kształt kanału pod schodami. Ja już nie wytrzymuję, dostaję ataku śmiechu i popuszczam w majtki. Nie można powiedzieć jednak, by nie sprzyjało nam szczęście. Przynajmniej tam, gdzie wpadły sakwy jest sucho 🙂

Praga podczas tego krótkiego w niej pobytu zaskakuje nas jeszcze nie raz. Wieczorem, kiedy kolorowe światła dostojnych zamków, kościołów i pałaców znajdują swe odbicie w nocnym granacie wód Wełtawy i kolejnego dnia, który choć deszczowy nie odbiera nam ochoty na dreptanie brukowanymi uliczkami miasta.

podczas nocnej przechadzki

Ostatni raz patrzymy z góry na czeską stolicę z Praskiej Wieży Telewizyjnej, której konstrukcja sięga wysokości 216 m. Platforma widokowa na całe miasto usytuowana jest na 93. metrze.

Wieża telewizyjna Žižkov nawiązująca ponoć kształtem do rakiety podbijającej kosmos

Wieża telewizyjna Žižkov nawiązująca ponoć kształtem do rakiety podbijającej kosmos

stworki z kosmosu na ścianach wieży tv

stworki z kosmosu na ścianach wieży tv

To dzieło okresu komunizmu stanęło na miejscu starego cmentarza żydowskiego, a nadajniki miały zagłuszać zachodnie stacje. Dzisiaj można oddać się błogiej przyjemności zagłuszając niespokojny umysł dźwiękami życia praskiej ulicy czasów minionych, usadowiwszy się wygodnie w kokonach z panoramą miasta za szybą.

siedziska w jednym z kubicznych pomieszczeń wieży

siedziska w jednym z kubicznych pomieszczeń wieży

Praga zachwyca nie tylko swą urodą ale przyjaznym klimatem, przychylnością ludzką, miłą atmosferą i całkiem znośnymi cenami. Ale jak na czeski film przystało, bywało także śmiesznie i groteskowo.

Czeskiego filmu i naddunajskiej przygody ciąg dalszy nastąpi 🙂

Basia.

5 komentarzy

  • podróże ku naturze 6 grudnia 2016 at 22:19

    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Szczególnie, że trasa swoim zarysem przypomina mi trasę pokonaną za czasów studenckich, tyle tylko, że z pominięciem Pragi i startem ze Szklarskiej Poręby i metą w Nowym Sączu 🙂

    Reply
    • rowerowy kRaj 6 grudnia 2016 at 22:56

      To dopiero musiał być trip 🙂 Studenckie czasy…Ech, czegóż to ja Ciebie rower tak późno dostrzegłam 🙂 No ale… Lepiej późno niż wcale 😉 koncept trasy nieco się przeobraził ale po kolei 😉

      Reply
      • podróże ku naturze 6 grudnia 2016 at 23:55

        Oj działo się działo! 😀
        Mam tylko jedną małą prośbę, to była podróż, wyprawa, wyjazd rowerowy, ale nie trip… Nie trawię tego zwrotu, coraz częsciej używanego w opisach z podróży, chyba to już nie moja epoka… 😉

        Reply
  • W Duecie po Świecie / They on the Way 7 grudnia 2016 at 16:38

    A ja prawie popuściłam, jak czytałam o tych prawych i lewych manewrach wkoło hostelu 😉 Ciekawe co będzie dalej!

    Reply
    • rowerowy kRaj 7 grudnia 2016 at 16:50

      Będą kopce, satelity, a niemożliwe stanie się możliwe 🙂 Więcej doczytacie w tekście 😉

      Reply

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)