Jak się to wszystko zaczęło?

Zupełnie nieoczekiwanie. Jeden rowerowy wypad na moim starym wysłużonym rowerze w moim świętokrzyskim regionie. Był maj 2013r. i pogoda nie sprzyjała rowerowym wycieczkom. No ale skoro przybył kuzyn z Wrocławia, tłucząc się pociągiem i targając ze sobą rower, nie można było odmówić mu rowerowej przejażdżki po regionie. Początkowo nasz plan zakładał trzydniowy wypad, co wtedy mnie trochę przerażało. Deszczowe i mało optymistyczne prognozy pogody na „majówkę” odsunęły jednak ten plan na „innym razem”. Ale z rowerowej, choć krótkiej jednodniowej wycieczki, nie wypadało się wycofać.
Ruszyliśmy zatem przed siebie, posiłkując się atlasem znakowanych szlaków rowerowych województwa świętokrzyskiego, które przyjechały z Wrocławia.  Udaliśmy się w kierunku Bodzechowa, miejscowości która w swej historii  była siedzibą przodków Witolda Gombrowicza. Tak też nazwany jest szlak – im. Witolda Gombrowicza, którego nieznaczną część pokonaliśmy. I mimo nie najlepszej pogody, wycieczka ta przyniosła mi frajdę i estetyczne wrażenia. Polne krajobrazy, wąwozy lessowe, zjazdy i podjazdy. Nie pamiętam ile wówczas pokonaliśmy kilometrów, nie miałam jeszcze licznika, nie korzystałam z żadnej aplikacji monitorującej treningi. Myślę, że było to ok. 50 km. i wtedy było to dla mnie wielkie „wow”.
Przyszedł dzień drugi majowego weekendu. Pogoda dalej nie rozpieszczała, ale postanowiliśmy wyruszyć i tego dnia. Wybraliśmy inny kierunek – nad Wisłę, do znanej mi z młodzieńczych wyjazdów zarobkowych przy zbiorach wiśni, Słupii Nadbrzeżnej. I tym razem wróciłam pełna pozytywnej energii, mimo że w drodze powrotnej przemokliśmy do suchej nitki.
I tak się to wszystko zaczęło.
Moje rowerowe wypady zaczęły nabierać tempa. Za namową bliskich zamieniłam mój stary wysłużony rower na nowy, którym jeżdżę do dziś.

I co było potem?
Jednodniowe wycieczki stały się nieodłącznym wydarzeniem każdego weekendu. Zaczęłam poznawać swoją okolicę z nowej perspektywy. I ta perspektywa bardzo mi odpowiadała 🙂 Później przyszła pora na pierwszy weekendowy wypad do Kazimierza Dolnego. Pamiętam jak się obawiałam, że po przejechaniu 75 km, dnia drugiego nie będę w stanie usiąść na moje cztery litery i zrobić drogę powrotną. Jak się okazało, niepotrzebnie się zamartwiałam. Tego samego lata był jeszcze dwudniowy Sandomierz. Sierpniowy krajobraz Wyżyny Sandomierskiej zauroczył mnie na zawsze. Mimo licznych podjazdów wiem, że będę często tu wracać. Pierwszy raz ruszyliśmy też poza granice naszego kraju, może nie za daleko, ale Berlin to już coś. Wczesną jesienią wraz z kuzynem – sprawcą całego rowerowego zamieszania, zwiedziliśmy na dwóch kółkach Roztocze.
Następnego roku, bez jakiegokolwiek większego przygotowania, postanowiliśmy przejechać nasze piękne Wybrzeże. Była to pierwsza kilkudniowa eskapada, która pokazała nam że nie trzeba wielkich umiejętności, super sprzętu i ściśle określonego planu. Nie mieliśmy nawet mapy. Wszystko było wielką improwizacją i wyjazdem po przygodę. I cel został osiągnięty! Ale o tym innym razem…
Później była jeszcze weekendowa Jura Krakowsko-Częstochowska i Pieniny.
Mamy rok 2015 i kilka pomysłów w głowach na rowerowe wypady. Dotychczas poza nami jednodniowe wycieczki i majowy weekend po świętokrzyskim i okolicach. Czekamy teraz na słońce i ruszamy w dalszą drogę…

No Comments

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)