Sierpniowe, popołudniowe słońce sprawia, że rzucam wszystko i idę na rower. Tak było i dzisiaj. I tak sobie myślę, że to dobrze wykorzystywać ostatnie dni lata na sprawy, które sprawiają nam frajdę, a z którymi będziemy musieli się wkrótce rozstać, a przynajmniej ograniczyć ich intensywność. Bo w deszcz i pluchę, śnieg i mróz, też można pojeździć na rowerze, ale czy to przyjemność? Pewnie znajdą się i tacy, co odpowiedzą tak. Ja jednak do nich nie należę. A właśnie dzisiaj, kręcąc sobie 36 kilometrową pętelkę w okolicach miasta i doliny rzeki Kamiennej, wszystko dookoła dawało znak, że jesień już tuż tuż.
Ruszyłam ok. 19-ej i słońce zdawało się być jeszcze dość wysoko. Ale już po przejechaniu niespełna 10 kilometrowego odcinka zaczęło się ściemniać, a wraz z zachodzącymi promieniami słońca uchodziło też ciepłe powietrze. To znak, że już za chwilę krótkie szorty i koszulki z krótkim rękawkiem ustąpią miejsca nieco cieplejszemu odzieniu. A bluza będzie „must have” podczas wieczornych wypadów. Jadąc tak sobie przez wioski, znaki nadchodzącej jesieni jawiły się w różnej formie. Opustoszałe bocianie gniazda. A przecież tak niedawno, podczas naszej wschodniej eskapady, klekot młodych sygnalizował nam środek lata. Pozostałe na polach tylko ścierniska, a jeszcze nie tak dawno rzepak skrzył się pośród soczystej zieleni. Dojrzewające owoce jarzębiny oraz zmieniające powoli swą barwę niektóre drzewa i krzewy. I choć sierpniowa aura nas rozpieszcza, to w powietrzu czuć już zapach jesieni.
W połowie zaplanowanej trasy, zastała nas już ciemność. Przez leśny trakt, jechałam z duszą na ramieniu, a grozy dodawały szelesty, szmery i inne odgłosy lasu. Z kolei nad ciszą łąk unosiły się mgły, ponowny znak zbliżającej się jesieni. Do miasta wróciliśmy nieco po 21-ej. Jeszcze kilka tygodni temu, to o tej porze rozpoczynałam wieczorne przejażdżki. Cóż. Czasu nie zatrzymamy, ale możemy go dobrze wykorzystać 🙂
No Comments