A w Krakowie…

Można wybrać się na rower. Tak jak zrobiliśmy to my. Nie będzie jednak o Krakowie wszystkim nam znanym – ze smokiem, Wawelem, Rynkiem, Kościołem Mariackim, Sukiennicami i Bramą Floriańską. Choć nasze koła przetoczyły się i tu, bo będąc w Krakowie nie wypada nie zahaczyć o Stare Miasto, choćby na chwilę. My poświęcamy tu naprawdę chwilę czasu. Ta chwila liczy mniej więcej 3 foty i wsunięcie kebaba.

Kraków. Rynek Główny.

Kraków. Rynek Główny.

Kraków. Rynek Główny.

Kraków. Rynek Główny.

3 lata wykładów na Grodzkiej wystarczyło i było odpowiednim czasem do włóczęgostwa po Rynku i brukowych uliczkach. Tym razem ruszamy w nieznane nam zakamarki miasta. Każde z naszej dwójki ma inny pomysł na ten dzień. Luk, pewnie chcąc spełnić swoje marzenia z dzieciństwa, o tym by usiąść za sterami samolotu, proponuje wizytę w muzeum lotnictwa. Ja, ciekawa trasy rowerowej wiodącej wzdłuż Wisły i duchowego tchnienia, chcę popedałować do Opactwa Benedyktynów w Tyńcu. Analiza odległości mówi nam, że jedno z drugim nie koliduje. Postanawiamy wiec tego dnia zaliczyć te oba punkty na mapie, z krótką pauzą na Rynku Głównym.

Totalny odlot
Gościmy na obrzeżach Krakowa, skąd kierujemy się do Muzeum Lotnictwa Polskiego, które znajduje się przy Alei Jana Pawła II. Poranek nie wita nas wymarzoną pogodą. Jest szaro, buro i ponuro. I wilgotno. Początek trasy też nas nie rozpieszcza. Brak ścieżki rowerowej, a jedynie wybrakowany chodnik przy jednej z wylotowych ulic miasta. Nie fajnie się tędy mozolimy. Po kilku km wjeżdżamy w końcu na prześwietna asfaltową czerwona ścieżkę rowerową, z przejazdami dla rowerzystów na światłach. Mało tego. KrakówTen kto projektował ścieżkę najwyraźniej rowerem jeździ albo przynajmniej ma wyobrażenie w tej materii, bo nawet nie trzeba na czerwonym świetle opuszczać siodełka, a jedynie zeprzeć nogę na specjalnej dla cyklistów podpórce.

Na horyzoncie jawi nam się Arena Kraków, więc postanawiamy objechać ją dookoła. Stadion narodowy wygrywa w ilości ruchów korbą wokół.

Przez znajdujący się w sąsiedztwie Park Lotników dolatujemy do Muzeum Lotnictwa Polskiego.

Pomnik lotników polskich. Kraków

Pomnik lotników polskich. Kraków

Miłośnicy samolotów, śmigłowców, szybowców i innych powietrznych ów, mogą tu cieszyć wzrok niezliczoną ilością tych maszyn. Luk cieszy się jak dziecko. Najchętniej wlazłby do każdego z nich, jednak niestety muzeum nam tego nie umożliwia. Ciasnego wnętrza z panelem guzików, przycisków, dźwigni, kontrolek, lampek i innych niezidentyfikowanych przełączników doświadczamy tylko w trzech eksponatach, których nazwy ja nie jestem w stanie przytoczyć. Jeden z nich to ogromna maszyna do skoków spadochronowych. Na koniec nieco mniejsza maszyna, ale wyjątkowa – śmigłowiec papieski. Śmigłowiec Mi-8 o numerze bocznym 620, który służył papieżowi Janowi Pawłowi II podczas jego pielgrzymek po Polsce. Na tym kończymy naszą dość długą przechadzkę pomiędzy SU, JAKami, Iskrami, MiGami, TUpolewami i innymi latającymi maszynami.

W Muzeum Lotnictwa Polskiego. Kraków

W Muzeum Lotnictwa Polskiego. Kraków

W Muzeum Lotnictwa Polskiego. Kraków.

W Muzeum Lotnictwa Polskiego. Kraków.

Muzeum Lotnictwa Polskiego. Kraków.

Muzeum Lotnictwa Polskiego. Kraków.

Muzeum Lotnictwa Polskiego. Kraków.

Muzeum Lotnictwa Polskiego. Kraków.

Rynek Główny vs. Kazimierz
Kierujemy się ścieżką rowerową prowadzącą do samego centrum Krakowa na Rynek Główny. Tu jak zawsze wita nas tłum turystów. Mam jednak wrażenie, że ten tłum jest znacznie większy niż zwykle. Zwiedzający indywidualnie, a także zorganizowane grupy, którzy z audio przewodnikami pędzą z punktu do punktu zaliczając przewodnikowe „must see”. My opuszczamy dość szybko Rynek na rzecz żydowskiej kultury Kazimierza. Kluczymy w uliczkach dzielnicy bez żadnego szczególnego celu. Nie odwiedzamy żadnego z zabytków Kazimierza spośród synagog, kościołów czy cmentarzy. Przetaczamy się jedynie przez Plac Wolnica i rondel na Placu Nowym. I uciekamy nad Wisłę, by tu rozpocząć nasz wojaż ku Opactwu Benedyktynów w Tyńcu.

Kraków jakiego nie znamy
Nad naszymi głowami kłębią się ciemne chmury. Czy zawracać? Przetacza się myśl po naszych głowach. Ale tak, jak szybko przychodzi, tak szybko też się odsuwa. Jedziemy dalej. Żal byłoby opuszczać ścieżkę rowerową biegnącą wzdłuż naszej królowej rzek – Wisły. Przecież to tylko jakieś 13 km. Jak to zazwyczaj bywa na szlaku, jego oznaczenia zanikają w miejscach, w których są najbardziej potrzebne, Ale do tego już przywykliśmy. W ten sposób i tym razem gubimy drogę. Na ul. Tynieckiej, nie zauważamy odniesienia, by skręcić w prawo i już do samego Opactwa pomykamy główną drogą, zamiast trasą wzdłuż Wisły :/ Nasze niezadowolenie mija, kiedy docieramy na miejsce. Wybrukowana uliczka wiedzie nas w górę do bram klasztoru. Na dziedzińcu tylko garstka ludzi spoczywa na ławkach lub coś fotografuje. Korzystając z faktu, że w kościele trwa właśnie nabożeństwo ślubne, także i my oddajemy się uwiecznianiu murów opactwa z przerywnikiem na gorącą kawkę w klimatycznej kawiarence. Do kościoła zaglądamy tylko na chwilę. Pogłos chóru wykonującego mszalne pieśni przeszywa całe ciało. Zapach murów i wnętrza sprawia, że chciałoby się tu zostać chwilę dłużej.

Niestety się ściemnia, a my mamy jeszcze do pokonania jakieś 20 km. Tym razem wzdłuż Wisły, którą przekraczamy specjalną kładką dla rowerzystów biegnącą równolegle do A4, i dalej ścieżką rowerową wzdłuż jej koryta kręcimy aż do ul. Jodłowej, by przez Przegorzalską Przełęcz opuścić tereny Bielańsko -Tynieckiego Parku Krajobrazowego.
Udało się, deszcz nam odpuścił. Właściwie to zaczął padać, jak dotarliśmy już na miejsce. Po powrocie do ciepłego mieszkania obmyślamy plan dnia kolejnego. Wiecie już, że będzie to Ojcowski Park Narodowy? Temat kolejnego wpisu 😉

No Comments

Nasunęła Ci się jakaś myśl? Podziel się nią tutaj :)